W dobie globalizacji słowo „connectivity" robi furorę. Trudno przetłumaczalne na język polski oznacza zdolność do tworzenia nowych połączeń i współdziałania w różnych dziedzinach, takich jak: infrastruktura, handel czy energia.
Na przestrzeni ostatnich lat synonimem pojęcia „connectivity" stał się chiński projekt odtworzenia starożytnego Jedwabnego Szlaku. Inicjatywa ogłoszona w 2013 r. w Kazachstanie – kraju kluczowym w środkowej Eurazji – zakłada zbudowanie systemu naczyń połączonych (dróg, tras kolejowych, centrów logistycznych i finansowych), mocniej scalających rynki Europy i Azji.
Skala współczesnej wersji Jedwabnego Szlaku, biegnącego zarówno lądem jak i morzami, nie może pozostawić nikogo obojętnym. Obejmuje ponad połowę światowego PKB, 70 proc. globalnej populacji oraz trzy czwarte znanych złóż energetycznych.
Pekin się postarał, żeby jego przedsięwzięcie miało należyte zaplecze. Stworzył odpowiednie instytucje (np. Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych), ale przede wszystkim sięgnął głęboko do kieszeni. Setki miliardów dolarów mają zostać zainwestowane w krajach znajdujących się na Szlaku Jedwabnym.
Ambitne cele
Władze w Pekinie nie wprowadzają swych idei w życie wyłącznie z dobroci serca. Chcą osiągnąć kilka celów. Na arenie międzynarodowej ich misją jest przekucie swojej siły ekonomicznej we wpływy geopolityczne. Chińska waluta ma mieć status równy dolarowi, a głos z Pekinu podobną siłę rażenia w instytucjach finansowych, jak dochodzący z Waszyngtonu.