Pełen fruwających bezszelestnie krajowej produkcji dronów, pływających po morzach i oceanach komfortowych promów i szalejących po miastach transportowych luxtorped. Jak na wicepremiera pasjonata historii przystało, wszystko z pięknymi, patriotycznymi korzeniami: luxtorpedą nazywano chlubę przedwojennych polskich kolei, szybki spalinowy pociąg, który w roku 1939 jeździł rozkładowo z Warszawy do Łodzi w niecałe 1,5 godziny (na powtórkę tego rekordu musieliśmy czekać 75 lat, w tym czasie „pośpieszne" pociągi PKP wlekły się na tej drodze po dwie–trzy godziny!). Słowem, nowy przemysł, nowy Kwiatkowski, nowa Gdynia. I w dodatku własnymi siłami, opierając się na własnym, polskim kapitale i własnych, polskich wynalazkach i innowacjach.
Bez kpin, wicepremier Morawiecki ma rację. Polska odniosła w minionym ćwierćwieczu ogromny sukces gospodarczy, niespodziewany dla samych Polaków i bardziej doceniany za granicą niż w kraju. Ale rzeczywiście, główne mechanizmy tego sukcesu, zwłaszcza zaś wykorzystanie niedrogiej, a nieźle wykształconej pracy, zaczynają się po trochu wyczerpywać. Co do tego wśród ekonomistów panuje zgoda – jeśli rzeczywiście mamy ambicję zostać zamożnym krajem, o poziomie życia podobnym do tego, którym cieszą się nasi zachodni sąsiedzi, musimy wejść na ścieżkę rozwoju opartego w mniejszym stopniu na pracy mięśni, a w większym na pracy mózgów. Przestać kopiować, a zacząć wymyślać nowe produkty. I przestać być poddostawcą wielkich firm z Zachodu, a stać się domem własnych, polskich, globalnych firm, sprzedających swe produkty pod własną marką na całym świecie.
Co do celów nie ma wątpliwości. Są tylko co do metod, którymi miałyby być osiągnięte. Jak w skomplikowanym równaniu, w którym znamy wynik, ale nie znamy trzech niewiadomych, od których zależy.
Pierwsza niewiadoma: kapitał. Żeby powstawały i rozwijały się polskie globalne firmy, potrzebny jest polski kapitał. Kapitał bierze się z oszczędności. A jak radykalnie zwiększyć stopę oszczędności w kraju, który prowadzi dziś politykę promowania konsumpcji kosztem oszczędności, nie za bardzo wiadomo.
Druga niewiadoma: inwestycje. Oczywiście inwestycje prywatnych firm, bo tylko takie byłyby efektywne (i nie groziłyby Polsce katastrofą w stylu Edwarda Gierka, jeśli już o historii mowa). Jak zachęcić do inwestowania firmy, które dziś uważają, że przyszłość jest niejasna, a polityka gospodarcza pełna wiszących nad głową ryzyk – oto jest pytanie.