W wywiadach dla niemieckiego „Bilda" i brytyjskiego „The Times" Donald Trump przedstawił się jako przeciwnik zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO w dzisiejszym kształcie. Dla Polski członkostwo w tych organizacjach miało być gwarancją spokojnego i dostatniego życia na Zachodzie. Trump może sprawić, że nie będzie. Najwyraźniej naprawdę zamierza rozmontować wspólnotę świata zachodniego, by dogadać się z Władimirem Putinem.
A już się wydawało, że – jak w wielu innych krajach – kampania wyborcza w USA to jedno, a polityka uprawiana przez zwycięzcę – trochę co innego. Można się było łudzić, że Trump wygłaszał rusofilskie, kremlobojne i putinochwalcze opinie, bo chciał zaszokować, przyciągnąć uwagę i wygrać wybory. Poza tym nie miał doświadczenia politycznego, nie znał raportów amerykańskich służb, nie był świadom zagrożeń.
Złudzenia ożywili dodatkowo nominaci Trumpa na kluczowe stanowiska, sekretarzy obrony i stanu, którzy podczas zeszłotygodniowych przesłuchań w Senacie nie kryli obaw o bezpieczeństwo w naszym regionie. Przyszły szef dyplomacji Rex Tillerson – który jako prezes koncernu naftowego robił wielkie interesy z Rosją, nie bacząc na to, jaka ona jest – teraz dostrzegł zagrożenie i wyraził zrozumienie dla lęków „naszych sojuszników z NATO" (czyli m.in. Polski). A przyszły szef Pentagonu James Mattis stwierdził, że NATO jest najlepszym sojuszem obronnym i gdyby nie istniało, to trzeba by je stworzyć.
Trump w wywiadach udzielonych europejskim gazetom kilka dni przed swoim zaprzysiężeniem na prezydenta wylał kubeł zimnej wody na głowy sojuszników. On niczego dla zwiększenia naszego bezpieczeństwa by nie stworzył. Świat, który wyłania się z wypowiedzi przyszłego prezydenta USA, to gra mocarstw i koncernów – kosztem małych i średnich, takich jak my.