Podpis może być skrócony, może pomijać jakąś literę, ale musi mieć indywidualny charakter i notariusz musi to sprawdzić z innym dokumentem.
To sedno najnowszego wyroku Sądu Najwyższego, jego stawką jest odszkodowanie od notariusza (ubezpieczyciela) za sprzedany przez przestępców dom. Sprawa jest też ważna dla całego notariatu, gdyż nie ma definicji podpisu, a praktyka jest różna.
Podpis drukowany
16 października 2008 r. w kancelarii Grzegorza O. w Szczecinie, notariusza z doświadczeniem, zjawił się Arkadiusz K., który przedłożył, jak się później okazało, przerobiony paszport Oriona D., właściciela działki z bliźniakiem, i udzielił pełnomocnictwa Waldemarowi D. do jego sprzedaży „na warunkach według uznania pełnomocnika" włącznie z odebraniem ceny. Miesiąc później ów pełnomocnik (jak później ustalono, członek czteroosobowej grupy przestępczej) zjawił się w tej samej kancelarii i nieruchomość sprzedał za 350 tys. zł trzeciemu członkowi grupy, a ten z kolei – już później i w innej kancelarii – Dagmarze R.
Jak ustalono w sprawie karnej (jeszcze niezakończonej), przestępcy porwali właściciela domu na kilka tygodni i wtedy ukradli mu dokumenty i sfałszowali. Dopiero po pół roku właściciel otrzymał z wydziału ksiąg wieczystych zawiadomienie o zmianie właściciela jego nieruchomości i wszczął czynności prawne, ale nieruchomości nie odzyskał. Pozwał więc notariusza, zarzucając mu niestaranność.
W paszporcie, którym posługiwał się rzekomy pełnomocnik, w miejscu zdjęcia właściciela wklejone było zdjęcie osoby podobnej do pełnomocnika i notariusz nie powziął żadnych wątpliwości, ale nie miał też uwag, że podpis złożył dużymi, jakby drukowanymi literami, a jednej litery brakowało.