Po słynnych hitach z Broadwayu przyszła pora w Romie na coś w wersji off. „Pięć ostatnich lat" premierę miało w 2001 roku w Chicago, ale sukces odniosło rok później, zgarnąwszy wiele nagród po inscenizacji na Off-Broadwayu.
Od „Mamma Mia!" czy „Upiora w operze" różni go wiele. W przeciwieństwie do wielkich produkcji jest dziełem jednego człowieka. Jason Robert Brown (rocznik 1970) napisał libretto, teksty piosenek, muzykę. Ten musical nie epatuje techniką, tu nikt nie fruwa nad głowami widzów, a na scenie nie ląduje helikopter. Wystarczy dwójka aktorów, mały zespół muzyczny i sprawny reżyser. A sama historia jest wręcz banalna.
On spotyka ją i zakochują się w sobie. Biorą ślub, ale związek nie wytrzymuje próby czasu. Jamie został pisarzem, Cathy wciąż nie może się przebić jako aktorka, głównie siedzi w domu, czekając na rozchwytywanego – także przez kobiety – męża. Sposób ukazania tej love story jest wszakże oryginalny. Zaczyna się, gdy Cathy opowiada rok piąty, a Jamie – rok pierwszy. Potem ich narracje się przeplatają.
Nie ma mówionych dialogów, wszystko opiera się na 14 piosenkach. Żadna nie nadaje się na przebój, ale każda stawia ambitne zadanie, jest bowiem rozbudowanym epizodem. Wymaga to błyskawicznego dostosowania się do nowych sytuacji, a na małej scenie Teatru Roma, gdzie wykonawcy niemal ocierają się o widzów, nie można sobie pozwolić na aktorski fałsz.
„Pięć ostatnich lat" ma tu dwie obsady. Widziałem Weronikę Bochat i Rafała Drozda, którzy po raz pierwszy dostali duże role w Romie. Oboje są muzykalni, mają wdzięk i dobrze śpiewają, choć nie dysponują dużymi głosami.