Abu Zabi, zwane też Abu Dhabi, stolica Zjednoczonych Emiratów Arabskich, to półtoramilionowe miasto położone nad wodami Zatoki Perskiej. Milionowe także w znaczeniu zamożności, bo to stolica kraju złożonego z siedmiu emiratów zarządzanych monarchicznie, które od dekad swoją pozycję umacnia za sprawą wydobycia ropy naftowej. Jadąc od stolicy 150 kilometrów na wschód, dotrzemy do Dubaju, drugiej wielkiej metropolii w Emiratach. Z kolei 600 km na zachód leży już odrębny Katar.
Wobec wojny i upadku cywilizacyjnego w Iraku oraz Syrii to właśnie miasta portowe znad Zatoki Perskiej coraz silniej reprezentują kulturę arabską.
Na targi książki do Abu Zabi Polacy latają mniej więcej od 2015 roku, ale dotychczas zajmowała się tym ambasada w Emiratach lub były to inicjatywy biznesowe samych wydawców. Dyrektor Instytutu Książki Dariusz Jaworski poznał specyfikę tego wydarzenia rok temu, gdy pojechał zorientować się, co polska dyplomacja kulturalna i nasi literaci mogą zdziałać w tak egzotycznym miejscu.
– Liczby bezwzględne są imponujące – mówi „Rzeczpospolitej". – Spójrzmy na ubiegły rok: 65 krajów, ponad 130 wystawców i 300 tys. osób, które się przewinęły, w tym nadzwyczaj dużo młodzieży. Jednak obecność polskiej kultury w krajach arabskich jest znikoma.
Jak tłumaczy Dariusz Jaworski, są dwie szkoły umacniania obecności kulturalnej za granicą poprzez obecność na targach. Pierwsza mówi, że targi, a zwłaszcza status gościa honorowego, czyli przywilej, za który trzeba zapłacić, powinny być zwieńczeniem kilkuletniej pracy translatorskiej, wydawniczej oraz instytucjonalnej w danym regionie. Natomiast druga szkoła zakłada, że obecność na targach stanowić ma punkt wyjścia do przebicia się w lokalnej świadomości i rozpoczęcia systematycznej pracy. To jest właśnie przypadek Abu Zabi.