Prawie sześć lat po śmierci aktora, którego działalność daleko wybiegała poza jego zawód, opublikowano dzienniki prowadzone przez niego w latach 1984–2005. Był już człowiekiem statecznym, zdolnym zważyć pisane przez siebie słowa. Warto przypomnieć, że lata te obfitowały w ważne wydarzenia w polskiej polityce i wiele z nich wpływało na losy Andrzeja Łapickiego, który w tym czasie był dziekanem, a także rektorem warszawskiej PWST, posłem na Sejm, prezesem ZASP.
Wielu pamięta zapewne wyważonego, zdystansowanego, nieco ironicznego szpakowatego pana wzbudzającego respekt rozlicznymi funkcjami publicznymi przekraczającymi aktorskie powołanie. Nawet jeśli dołożyć do niego opinię polskiego fredrologa.
Dla mnie Andrzej Łapicki był także rektorem, gdy w 1984 roku jako studentka Wydziału Wiedzy o Teatrze przekraczałam progi PWST. Nieuchronna jest zatem konfrontacja mojej pamięci szkolnych wydarzeń z pamięcią JM Rektora. „Wczoraj była fuksówka. Słaba, ale młodzież b. miła, grzeczna, aż chyba za bardzo" – zapisał o grudniowym wieczorze 1984 roku, co przyznaję – przeczytałam z niejakim rozczarowaniem. Dalsze krótkie, właściwie sygnalne zapiski o kolegach i o szkole jedynie je pogłębiały.
Szkoła wiele razy pojawia się we wspomnieniach, ale jedynie jako dopełnienie opowieści o samym sobie. Najbardziej zajmuje go wyliczanie gratulacji, braw, pochwał. 27 lutego 1985 roku zapisał: „Umarł Jurek Kreczmar. Nie był on moim entuzjastą. Raz tylko szczerze mi gratulował, po „Kochanym kłamcy". Jak na 40 lat to niewiele". 16 listopada 1986 roku: „W poniedziałek spotkanie z Zanussim w Szkole – nieciekawe, ale za to długie – kudy mu do Wajdy. Wtorek u Z.: najpierw rozmowa o niczym, trochę o kulturze chrześcijańskiej. Potem przenudny film Tarkowskiego „Ofiarowanie". Potem kolacja, gdzie podobno brylowałem. Wszystko po to, żeby zainteresował się mną jako aktorem, bo mi nie darował odmowy zagrania w „Kontrakcie".
Czy zresztą te zapiski można nazwać dziennikami, skoro nie były pisane na żywo, pod wpływem emocji, a raczej odnotowywały zdarzenia mające miejsce w dniach wcześniejszych? Tym samym dawały czas na zdystansowanie się i odnotowanie we właściwych proporcjach tego, co ważne. Z tej szansy autor właściwie nie korzystał.