Czy do tamtej debaty nie doszło dlatego, że katastrofa smoleńska stała się już sprawą polityczną, czy też dlatego, że obie strony nie miały argumentów, żeby obalać tezy przeciwnika?
Myślę, że komisja ministra Jerzego Millera działała pod presją czasu. Obóz rządzący domagał się, by szybko zakończyć sprawę, komisja miała w dodatku chyba za mało pieniędzy na badania i nie przeprowadziła wszystkich prac mogących zasadniczo uprawdopodobnić powszechną percepcję przebiegu wydarzeń w Smoleńsku. Dla mnie było oczywiste, że wiele aspektów dramatu zostanie kiedyś wyciągniętych na światło dzienne i być może uznanych za celowe zaniechania. Gdyby wtedy doszło do uczciwej konfrontacji poglądów, to dzisiaj mielibyśmy – według mnie – nieporównanie spokojniejszą sytuację.
Jakiś czas temu został pan ambasadorem ds. nowej narracji Komisji Europejskiej. Jaka jest narracja, którą pan propaguje?
Kilka lat temu zadzwonił do mnie sam Jose Manuel Barroso, ówczesny szef Komisji Europejskiej, i zaproponował uczestnictwo w zespole, który przygotuje manifest pt. „Nowa narracja dla Europy". Barroso uznał, według mnie nieco niefortunnie, że w tym projekcie najwięcej do powiedzenia powinni mieć ludzie kultury. W zespole znaleźli się więc światowej sławy śpiewak, znany pisarz, dyrektor muzeum itd. Jedną z nielicznych osób w tym towarzystwie, które myślały bardziej pragmatycznie i przyszłościowo, był Tomasz Sedlaczek, znany czeski ekonomista, no i może ja. Przygotowaniem do napisania manifestu były trzy wielkie debaty publiczne na temat nowej Europy, które odbyły się kolejno w Warszawie, Mediolanie i Berlinie. Po ostatniej z tych debat ogłosiliśmy w wielu językach nasz dokument, z którego wynikało, że mamy w Europie wspaniałą przeszłość, piękną historię (choć uczciwie wspomnieliśmy także o jej tragicznych momentach) i imponujące osiągnięcia na niwie kultury i sztuki, i że to powinno być naszym drogowskazem na przyszłość. Ze względu na brak odniesienia do aktualnych realiów sytuacji w Europie trudno byłoby jednak uznać treść manifestu za satysfakcjonującą. Z zadowoleniem przyjąłem więc koniec tej intelektualnej przygody.
Ale, jak rozumiem, to nie był wcale koniec?
Myślałem, że z końcem kariery Barroso tak właśnie będzie. Ale jakieś dwa miesiące później zadzwoniła do mnie sekretarka Jeana-Claude'a Junckera, mówiąc, że nowy szef Komisji chce kontynuować to przedsięwzięcie, i, jak gdyby przewidując moją rezerwę, przekonywała, iż jest on bardziej pragmatyczny niż poprzednik. Postanowiono, że teraz metoda działania będzie zupełnie inna. Mamy mianowicie rozmawiać z młodzieżą, bo to ona jest przecież kluczem do sprostania w przyszłości wyzwaniom stojącym przed Europą. Nadano kilku z nas zaszczytny tytuł ambasadora tej inicjatywy, a jako koordynatora całego projektu, naturalnego w tej sytuacji, wyznaczono komisarza ds. edukacji, kultury, młodzieży i sportu. Liczne spotkania z europejską młodzieżą okazują się owocne i niezwykle ciekawe.
Czy Unia powinna się zmienić?
Z racji moich licznych funkcji bywam często za granicą i ostatnio mam nieodparte wrażenie, że ludność w wielu unijnych krajach jest coraz bardziej krytycznie nastawiona do praktyki funkcjonowania Unii. Tak jest szczególnie poza głównymi metropoliami, np. w Austrii czy we Francji. Nawet w Szwecji, będącej przecież w oczach wielu z nas do niedawna wzorem nowoczesnego państwa, wielu moich znajomych jest dzisiaj zbulwersowanych aktualną sytuacją. Szczególnie krytyczne stają się nastroje dotyczące polityki imigracyjnej. Mam własne doświadczenia z imigrantami powodujące, że moja wiara w możliwość integracji ich wielkich rzesz zmalała prawie do zera. Gdy przeszło 30 lat temu mieszkałem w Niemczech, zostałem, wychodząc z kościoła, zwymyślany przez arabskiego gastarbeitera. Powiedziałem wtedy moim niemieckim znajomym, aby uważali, realizując swą politykę gościnności. Chyba niestety mnie nie posłuchali.
Skoro pan tak dobrze zna Brukselę, to czy pana zdaniem Polska naprawdę ma tak zszarganą opinię, jak twierdzi opozycja?
Ta opinia jest przesadzona. Może także dlatego, że Europa ma inne poważne problemy. Owszem, zwraca się uwagę, że np. Polska i Węgry zmierzają w nieprzychylnym dla Unii kierunku, ale nie jest też tak, że jesteśmy czarną owcą, którą wszyscy piętnują np. za niechęć do imigrantów. Wielu unijnych decydentów zaczyna rozumieć, że problem imigracji będzie narastał. W Afryce – ze względu na autorytarne rządy i niekorzystny klimat – już kilkadziesiąt milionów ludzi zmieniło miejsce pobytu. Na razie poruszają się głównie wewnątrz swego kontynentu, ale w pewnym momencie zechcą ruszyć dalej, zapewne do Europy. Dlatego musimy uruchomić jak najszybciej wszelkie możliwe formy pomocy dla wszystkich nieszczęśliwych ludzi u nich na miejscu, a zewnętrzne granice Unii ściśle chronić i przyjmować tylko tych przybyszy, którzy dają gwarancję pełnej akceptacji obowiązujących u nas norm współżycia społecznego. Trudne zadanie, ale trzeba je wykonać, nie widzę tu realnej alternatywy.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Prof. Michał Kleiber jest wiceprezydentem Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk. Specjalista od modeli matematycznych i symulacji komputerowych. Na scenie politycznej potrafił współpracować z lewicą i prawicą. Gdy jako prezes PAN zaproponował debatę ekspertów rządu i PiS na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, niektórzy politycy zażądali jego odwołania ze stanowiska.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95