– Jesteśmy gotowi wydzielić odpowiednie oddziały – zapewnił białoruski minister spraw zagranicznych Uadzimir Makiej na konferencji prasowej w Moskwie.
– Łukaszenko zorientował się, jak dobrze być niosącym pokój pośrednikiem. Już dało mu to polityczne dywidendy, dzięki temu wyszedł z politycznej izolacji w Europie – powiedział „Rzeczpospolitej” kijowski analityk Wołodymyr Fesenko.
Bezstronny sojusznik
Oficjalnie Kijów – który chce wprowadzenia do Donbasu sił pokojowych ONZ – nie komentuje białoruskiej propozycji. Nieoficjalnie ukraińscy dyplomaci nie ukrywają, że są jej bardzo niechętni: Białoruś jest wojskowym sojusznikiem Rosji (w organizacji ODKB), a ponadto od 20 lat tworzy z Moskwą wspólne państwo (Związek Białorusi i Rosji). Ukraina zaś kategorycznie wyklucza udział w takiej misji zarówno samej Rosji, jak i jej wojskowych sojuszników (Białorusi, Kazachstanu i Armenii).
– Białoruś zachowuje bezstronną i uczciwą pozycję w stosunku do wszystkich uczestników konfliktu. Bo to jest konflikt w naszej rodzinie – tłumaczył Makiej w wywiadzie w „Izwiestii”. Nie wspomniał jednak, że białoruska konstytucja zabrania wysyłania wojsk poza granice kraju.
– Nikt nie wierzy w neutralność Białorusi. Poza sojuszem wojskowym z Rosją w ostatnim czasie nasze stosunki zepsuły afery szpiegowskie: aresztowano tam jednego Ukraińca pod takim zarzutem, a drugiego porwano i wywieziono do Rosji – tłumaczy Fesenko. Ponadto w listopadzie ubiegłego roku Mińsk głosował w ONZ przeciw ukraińskiej rezolucji w sprawie łamania praw człowieka na Krymie. Dzień później minister Makiej – również w Moskwie – po raz pierwszy napomknął o wysłaniu żołnierzy do Donbasu. Media nad Dnieprem ostro go za to skrytykowały.