Może sobie pozwolić na mniej lub bardziej ostentacyjne grillowanie głowy państwa czy jego współpracowników, ale podsycanie otwartego konfliktu mogłoby być niebezpieczne. Ostatnie wydarzenia pokazały, że PiS nie może być pewien swojej większości w Sejmie, choć dysponuje 234 posłami. Trzech posłów PiS wyciągnęło w trakcie głosowania nad ustawą o Sądzie Najwyższym swoje karty i nie oddało głosu. Dwóch senatorów związanych z Jarosławem Gowinem wstrzymało się od głosu podczas prac nad ustawą.
Dalsze zaognianie konfliktu wokół zmian w Sądzie Najwyższym byłoby więc igraniem z ogniem. Dlatego zrozumiałe jest, że partia rządząca sonduje wśród ludowców, kukizowców, a nawet posłów PO możliwości transferów do Klubu PiS, by zabezpieczyć sobie stabilną większość na wypadek nieoczekiwanych wolt czy secesji. Zwiększenie liczebności Klubu PiS dałoby też w dłuższej perspektywie Jarosławowi Kaczyńskiemu pole do dokonania wewnętrznych rozliczeń, ukarania, pogrożenia czy wręcz usunięcia ze swoich szeregów buntowników.
Prezes nie może jednak zapominać, że zemsta może go słono kosztować. PiS wygrał wybory, dopiero gdy przygarnął obie partie prawicowe, które choć samodzielnie nie miały szans wejść do Sejmu, to były w stanie odebrać partii Jarosława Kaczyńskiego po kilka punktów procentowych poparcia, obniżając tym samym jej wynik. Jeśli więc prezes PiS rzeczywiście marzy o tym, by rządzić dwie kadencje, nie może dopuścić do rozłamu.
To samo dotyczy relacji z prezydentem Andrzejem Dudą. To on dziś trzyma w ręku długopis niezbędny do podpisania ustaw, na których wejściu w życie bardzo zależy PiS. Choć można się domyślać, że liderzy PiS marzą dziś o zemście za podwójne prezydenckie weto, zaostrzanie konfliktu sprawi, że Duda będzie mógł teraz dalej budować swoją pozycję w kontrze do partii rządzącej.
Tu jednak dochodzi drugi czynnik, czyli motywacje samego prezydenta. Decydując się na weto, musiał wiedzieć, że przekracza polityczny Rubikon. Pytanie tylko, czemu to zrobił. Czy celem jest budowa własnej, niezależnej pozycji przed wyborami 2020 roku? Jeśli prezydent myśli o reelekcji, musi mieć świadomość, że bez wsparcia PiS nie ma szans wygrać. A może celem jest budowa własnej siły politycznej, partii, która miałaby konkurować z PiS w wyborach za dwa lata? Do budowy partii potrzeba sił i środków, całego sztabu ludzi oraz wyraźnych liderów. Biorąc pod uwagę niepewny rezultat i olbrzymie koszty, ryzyko ogromne.