Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna (IAAF) ma problem z Rosją z powodów dopingowych, decyzje co do startu Rosjan w igrzyskach w Rio miały już być podjęte, ale są wciąż odwlekane, bo Rosja to Rosja, i choć wypadałoby walnąć pięścią w stół, to trochę strach.
Akurat my nie mamy zbyt wielkiego prawa, by obnosić się z naszą wyższością w sprawach futbolowego chuligaństwa. Podczas meczów reprezentacji Polski już raczej możemy być spokojni, ale kiedy w świat jadą kibice Legii lub Lecha, wszystko jest możliwe. Reprezentacja to dziś w większości kibicowanie rodzinne lub nawet korporacyjne – firma kupiła bilety, a my jedziemy na mecz, spacer po mieście i na kolację.
Pamiętam dobrze mundial 1998 we Francji – kiedy Anglicy spustoszyli centrum Marsylii, a niemieccy bandyci ciężko pobili francuskiego żandarma, który długo walczył o życie. Okołofutbolowy bandytyzm to nie jest problem rosyjski, angielski czy polski. Wszyscy muszą się bać, a Rosja znalazła się dziś na pierwszej linii ognia, gdyż jest po prostu cywilizacyjnie zapóźniona i zimnokrwisty bandytyzm znany i u nas przed laty w formie tzw. ustawek u nich właśnie ma swoje apogeum.
Nie chciałbym, aby Rosję wykluczono z Euro. Wolałbym, aby lekkoatleci z tego kraju wystartowali w Rio, bo nie wierzę w odstraszającą siłę takich represji. Rosja odrzucona, Rosja poniżana, to dopiero byłaby woda na młyn tych jej mieszkańców, którzy swoją obecność w życiu definiują poprzez prostą prawdę: „Jestem, bo mogę dać ci w mordę".
Rosja musi się dopingowo zreformować, jej chuligani muszą być zidentyfikowani, deportowani z Francji i więcej niewpuszczani do żadnego kraju wymagającego od Rosjan wiz. Ale nie obnośmy się z naszą pogardą, bo trawiące ich choroby przechodziliśmy kilka lat temu i wciąż nie ma pewności, czy zaraza nie wróci.