Nikt w Polsce nie deklarował większego entuzjazmu wobec sojuszu z USA niż ekipa rządząca. Głównym celem polityki zagranicznej prezydenta Dudy miały być stałe amerykańskie bazy w naszym kraju, a kilka lat temu obecny szef MSZ Witold Waszczykowski chciał przyjmować elementy amerykańskiej tarczy antyrakietowej właściwie bez żadnych warunków.
Dziś okazuje się jednak, że Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy nie bardzo wiedzieli, z jakim krajem mają do czynienia. Nie zrozumieli, że rządy prawa, a w szczególności Sąd Najwyższy, są za oceanem przedmiotem niemal kultu. Właśnie dlatego zlekceważyli list senatora Johna McCaina, deklaracje rzecznika Departamentu Stanu, zakulisowe działania amerykańskiej dyplomacji, które pozwoliłyby rządowi wyjść z twarzą ze sporu o Trybunał Konstytucyjny.
PiS wpadł w zastawioną przez siebie pułapkę. I zaczął zaklinać rzeczywistość.
Najpierw szef MON zasugerował, że Amerykanie nie powinni nas uczyć demokracji, bo w Stanach istnieje ona tylko nieco ponad 200 lat. Szef MSZ zaś stwierdził, że McCain, najbardziej wpływowy republikański senator, jest niedoinformowany. A wszystko to dzieje się w czasie, gdy Unia jest słaba i tylko Ameryka może nas obronić przed agresywną Rosją.
Zamiast więc brnąć w tę coraz bardziej nietrafioną narrację, PiS powinien wrócić do korzeni i w imię racji stanu zrobić to, co konieczne, aby odbudować stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. A więc zażegnać spór o Trybunał Konstytucyjny na warunkach zadowalających wszystkie główne siły polityczne w naszym kraju, być może nawet korzystając z amerykańskiej mediacji.