Czy, jak chcą jedni, pozostanie w pamięci jako wizerunkowa porażka Polski i początek długoterminowych kłopotów? Czy, jak argumentują inni, będzie ważną przestrogą dla rządu Prawa i Sprawiedliwości? A może, jak dowodzi minister Waszczykowski, debata przejdzie do historii jako debiut Beaty Szydło w roli nowego europejskiego lidera?
Wszystkiego tego dziś na pewno jeszcze nie wiemy. Trzeba by bowiem, oprócz umiejętności analitycznych, zdać się w tej kwestii także na talenty profetyczne, co w dzisiejszych czasach obarczone jest sporym ryzykiem. Jedno przynajmniej pozostaje bezdyskusyjne, polska publiczność otrzymała ważną lekcję edukacji politycznej, i to z samego serca Unii Europejskiej.
Telewidzowie i internauci mogli podczas ponaddwuipółgodzinnej transmisji przekonać się, że Parlament Europejski nie jest organizmem wrogim Polsce ani jednolitym; że to szeroka reprezentacja bardzo różnych poglądów i prawdziwe forum debaty o przyszłości Europy. Na dodatek, to co zwykle otrzymujemy w postaci skondensowanego newsa w serwisach informacyjnych, rozciągnęło się w formę wielogodzinnego pasjonującego show. Pełnego emocji i dramaturgii.
Ktoś może spytać: czy w istocie debata odbiła się szerszym zainteresowaniem widzów? Tu żarty na bok. Niech przemówią liczby. Dzięki uprzejmości Nielsen Audience Measurement wiemy, że emitowana „na żywo" w Polsce w sześciu kanałach informacyjnych debata miała średnią oglądalność 2 646 000 widzów. To więcej niż odcinek popularnego serialu. Liczbę ludzi, którzy oglądali przynajmniej minutę transmisji, czyli „zasięg skumulowany" Nielsen obliczył na ponad 6 100 000.
Gdyby do tego dodać jeszcze szacowanych również w dziesiątkach tysięcy internautów oraz podawaną przez brukselskich urzędników potencjalną liczbę telewidzów transmisji satelitarnej z wystąpienia premier Szydło w całej Europie – 20 mln – to na ustach analityków może bez wstydu pojawić się uśmiech niedowierzania.