Po ostatnich słowach Viktora Orbána o uchodźcach triumfują ci drudzy. Niesłusznie, podobnie zresztą jak niesłusznie pierwsi pokładają w nim wielkie nadzieje na zmianę Europy po „naszej myśli".
Cóż powiedział premier Węgier? Zasugerował w wywiadzie dla „Welt am Sonntag", że jego kraj może przystać na relokację uchodźców. Czyli – punktuje druga frakcja – inaczej niż Polska, która wciąż się broni przed przyjęciem choćby jednego i zapewne zapłaci za to słoną cenę w UE.
Od początku debaty uważam, iż powinniśmy przyjąć niewielką grupę ofiar wojny w Syrii. Dlatego, że to humanitarne, chrześcijańskie i potrzebne jako dobry przykład. Władze nie powinny wspierać nieczułości i egoizmu, nie mówiąc już o ksenofobii.
Przy okazji dałoby to Polsce szansę na pozbycie się łatki najbardziej niechętnego obcym kraju w UE. Tylko szansę, bo wizerunek tworzył się od jesieni 2015 r., jeszcze od czasów PO, i nie zmienił go fakt, że Polska przyjmuje setki tysięcy obcych – imigrantów zarobkowych.
Orbán też najwyraźniej walczy o zmianę wizerunku swojego kraju. W polskich oczach już się on zmienił – uznano, że premier Węgier właściwie przyjął uchodźców z europejskiego rozdzielnika. A w rzeczywistości postawił zaporowe warunki. Zaproponował „nowy system" rozdziału, który polega na tym, że Bruksela siedzi cicho, a my sami sobie wybieramy, kogo chcemy przyjąć.