Chrabota: Jerozolima – mord założycielski

W niedzielę 15 kwietnia, dokładnie około południa mija 919 lat od daty zdobycia przez rycerzy pierwszej krucjaty świętego miasta Jerozolimy. I rzezi jej mieszkańców.

Publikacja: 15.07.2018 10:34

Chrabota: Jerozolima – mord założycielski

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Na mury jako pierwszy z frankijskich wodzów wdarł się Gotfryd de Bouillon, czterdziestoletni książę Lotaryngii, człowiek który nie zdecydował się niedługo później włożyć na skronie królewskiej korony w mieście, „gdzie Chrystus nosił koronę cierniową”. Oddziały Gotfryda atakowały od północy, na wysokości bramy Heroda, nieco na prawo od bardziej znanej bramy Damasceńskiej.

Obrona miasta trwała już ponad miesiąc i była niezwykle zacięta. Załogę stanowił kilkutysięczny garnizon armii egipskich Fatymidów, którzy od ponad stu lat władali miastem. Krzyżowcy przypuszczali szturm za szturmem. Z murów raziły ich kłęby strzał, lały się rozgrzana smoła i olej, co chwila wystrzeliwały w powietrze strugi „greckiego ognia”.

Jerozolimę atakowały oddziały baronów frankijskich Gotfryda i jego brata Baldwina, Rajmunda IV z Tuluzy, księcia Normandii Roberta, Roberta z Flandrii i Tankreta de Hauteville. Nie była to wielka armia, po licznych bojach i zwycięstwach z wielkiego pochodu wojującej Europy, pod mury świętego miasta dotarło nie więcej niż 1500 rycerzy i kilkanaście tysięcy zwykłego wojska. Ale nawet tak niewielki korpus był dla miasta śmiertelnym zagrożeniem, tak wielki był żar wiary, tak uskrzydlał krzyżowców fakt, że wreszcie dotarli od celu.

15 lipca od rana na wysokości Bramy Heroda żołnierze Gotfryda ostrzeliwali mury z wysokiej na 16 metrów wieży oblężniczej. Fatymidzi próbowali ją podpalić płonącą mieszanką ropy naftowej i siarki, którą od starożytności nazywano „greckim ogniem”, lecz wypełnione nim beczki eksplodowały powodując pożar, który wymiótł obrońców z okolicy. Na to tylko czekali atakujący. Wdarli się na mury z potwornym krzykiem i zatknęli na blankach swoje sztandary. Widząc to muzułmanie zaczęli się poddawać.

A potem doszło do rzezi. Krzyżowcy wdarli się szeroko otwartymi bramami i rżnęli kogo się dało. Nie szczędzili kobiet, ni dzieci. Potwornie przerażony tłum uciekał ulicami w kierunku świętego sanktuarium Haram asz Szarif, czyli dawnego Wzgórza Świątynnego. Kto tam nie dotarł padał od miecza, zaś ulicami, według naocznych świadków płynęły rzeki krwi.

W końcu kilka tysięcy uciekinierów zgromadziły się w meczecie Al Aksa, ale i tam dotarła furia krzyżowców. Mimo, iż bezbronnych ludzi próbowali ratować rycerze Tankreta, rzezi nie przerywano. Oszalali od religijnego uniesienia fanatycy przełamali straże Tankreta, wpadli od świątyni i zabili wszystkich bez wyjątku. Przez kilka dni wynoszono potem zwłoki pomordowanych za mury i układano w stosy „większe, niż domy”. Zaś miejsca święte wymyte i wykadzone przywracano chrześcijaństwu.

Ilu ludzi zginęło 15 lipca 1099 roku w Jerozolimie? Muzułmańscy kronikarze piszą o 70 tysiącach, chrześcijańscy o 10, ale wedle ostatnich ustaleń, w oparciu o źródła hebrajskie, ofiar mogło być nawet trzykrotnie mniej. Ale szacunki, na dłuższą metę nie mają znaczenia. Rangę tej zbrodni potęgowała przez wieki jej potworność. Z krwi zamordowanych rosła czarna legenda krucjat. Legenda, która trwa i nie gaśnie do dziś.

Czy tak musiało się wydarzyć? Czy do rzezi dojść musiało? Zapewne nie, bo nie takie były obyczaje epoki. Od czasów starożytnych do epoki Czyngis Chana rzezie zdobywanych miast zdarzały się niezwykle rzadko. Garnizony kapitulowały, ale ludzi tak masowo nie mordowano. Byli wartością, częściej sprzedawano ich w niewolę. Co więcej, relacje między światem muzułmańskim i chrześcijańskim w Syrii i Palestynie nie były najgorsze. Od czasu podboju arabskiego (połowa VII wieku) ruch pielgrzymkowy z Europy właściwie nie ustawał. Przerwali go dopiero Turcy Seldżuccy zdobywając Anatolię i część Syrii w 1071 roku. Egipscy Fatymidzi nie mieli z nimi nic wspólnego. Trzeba więc było wezwania o pomoc cesarza bizantyjskiego Aleksego Komnena i apelu papieża, by Europa ruszyła ze zbrojnym przebiciem się do swoich świętych miejsc w Palestynie.

Do zbrodni więc przyczyniły się religijny zapał i lata wyczekiwania, fanatyzm i niezrozumienie, kto naprawdę jest wrogiem chrześcijańskiej Europy. Efekty były i po dziś dzień są straszliwe. W języku arabskim słowo „krzyżowiec” budzi przerażenie i nienawiść. Po dziś dzień jest inwektywą i atrybutem przypisywanym Europejczykom. Posługują się nim w swoich kodeksach wszystkie radykalne grupy muzułmanów. Co więcej, wywodzą z niego swoje prawo do świętej zemsty. Za zbrodnię sprzed niemal tysiąca lat. W tym sensie krew pomordowanych w Jerozolimie ofiar nigdy nie wyschła.

Na mury jako pierwszy z frankijskich wodzów wdarł się Gotfryd de Bouillon, czterdziestoletni książę Lotaryngii, człowiek który nie zdecydował się niedługo później włożyć na skronie królewskiej korony w mieście, „gdzie Chrystus nosił koronę cierniową”. Oddziały Gotfryda atakowały od północy, na wysokości bramy Heroda, nieco na prawo od bardziej znanej bramy Damasceńskiej.

Obrona miasta trwała już ponad miesiąc i była niezwykle zacięta. Załogę stanowił kilkutysięczny garnizon armii egipskich Fatymidów, którzy od ponad stu lat władali miastem. Krzyżowcy przypuszczali szturm za szturmem. Z murów raziły ich kłęby strzał, lały się rozgrzana smoła i olej, co chwila wystrzeliwały w powietrze strugi „greckiego ognia”.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Marcin Romanowski problemem dla Karola „nie uważam nic” Nawrockiego
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego „nie uważam nic” Karola Nawrockiego nie jest błędem
Komentarze
Romanowski, polski Puigdemont. Jak polityka podważa zaufanie w UE
Komentarze
Rusłan Szoszyn: W Warszawie zaatakowano Jana Malickiego, wroga dyktatorów
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dariusz Wieczorek odchodzi, bo był zbyt skromny, czyli jak nie kończyć kryzysów
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10