"O tym filmie napisano tyle entuzjastycznych recenzji, że na wszelki wypadek widzowie postanowili nie iść do kina. Zaledwie 85 tysięcy widzów zobaczyło 'Zimną wojnę' w pierwszy premierowy weekend. Produkcja może nie zarobić nawet na 3 mln zł państwowej dotacji z PISF" - napisał w portalu wp.pl Tomasz Molga w tekście pod tytułem: "Szykuje się finansowa klapa filmu 'Zimna Wojna'". A kilku „ekspertów” już podchwyciło ten ton. Gazeta.pl 18 czerwca w tekście sygnowanym AG donosi o sukcesie frekwencyjnym „Zimnej wojny”, a dwa dni później autor KS martwi się tam, że film poniesie fiasko i porównuje jej wynik z frekwencją na „Botoksie” Patryga Vegi: 711 tys. widzów w pierwszy weekend.
Otóż wystarczy przejrzeć światowe box-office’y. Nigdzie kino artystyczne nie wygrywa walki o frekwencję w kinach z gwiazdorskimi, lekkimi, sensacyjnymi filmami. Filmy zdobywające Złote Palmy, Niedźwiedzie i Lwy, a często i Oscary, nie są w stanie uzyskać z kin wpływów takich jak kolejne części „Władcy pierścieni”, „Mission: Impossible”, opowieści o Avengersach czy bijąca ostatnio wszelkie rekordy kreskówka „Iniemamocni”.
Kino artystyczne nie jest adresowane do szerokiej publiczności, ale to ono wzbogaca kulturę, a dla tych, którzy je obejrzą, staje się czasem ważnym doświadczeniem. Intymną rozmową o świecie i wartościach, zmuszającą do refleksji, często także na temat własnego życia. Nikt nie oczekuje, że pokazywana w Cannes „Ayka” Sergieja Dworcewoja podbije światowy rynek. Ale zapewniam, że ktoś kto się na ten film wybierze, długo nie zapomni oczu dziewczyny, która zostawia w szpitalu nowonarodzonego syna, bo nie ma go za co utrzymać. Że nie wytrze szybko z pamięci obrazu dzieci z bejruckich slumsów z „Capharnaum” Nadine Labaki, że udzieli mu się gniew Spike’a Lee pokazującego rasizm i nierówności we współczesnym świecie. I że poruszy go los wplątanych w tryby historii kochanków z „Zimnej wojny”.