W Prawie i Sprawiedliwości nie doszło do żadnych rozliczeń. Na obrazie rządzącej Polską większości nie pojawiły się też żadne pęknięcia. Nawet jeśli wiadomo, że istnieją, a eksperci z łatwością potrafiliby je wskazać, kongres Zjednoczonej Prawicy był wielką demonstracją jedności.
Taki też był zamysł organizatorów i temu służył wybór lokalizacji. Polacy mieli zobaczyć silną drużynę reformatorów budujących nowoczesne państwo mimo kłód rzucanych pod nogi przez poprzednie elity. Ekipę, która służy najszerzej rozumianemu interesowi narodowemu, a nie – jak poprzednicy – interesowi wybranych. Siermiężne wnętrza lokalnej hali sportowej były zresztą dobrą do tego scenografią. Podkreślały, że PiS reprezentuje przeciętnego obywatela.
Punktem kulminacyjnym programu było oczywiście wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego. Prezes był mało porywający, ale w niezłej formie. Rząd Beaty Szydło to w jego wizji lodołamacz, który płynie w słusznym kierunku, rozbijając pojawiające się po drodze góry lodowe. A jego kapitan, Beata Szydło, posuwa się od sukcesu do sukcesu. Celem jest nowa, piękna i dostatnia Polska ufundowana na trzech wartościach: równości (równe szanse), sprawiedliwości i solidarności. Cały zresztą wywód prezesa był enumeracją bezdyskusyjnych osiągnięć, a zgrabnym zabiegiem retorycznym było wyliczenie wśród nich zmian najgłośniej kwestionowanych przez opozycję, takich jak: „nikomu niepodporządkowany TK", „ogromna reforma edukacji", „prawdziwie wolna kultura", „sieć szpitali" czy spluralizowane (choć wciąż nadmiernie skoncentrowane) media.
To wszystko właściwa ścieżka, choć wyzwania są jeszcze ogromne. To z jednej strony walka z własnymi słabościami, z drugiej konsekwentne oczyszczanie państwa ze „złogów" (ludzie poprzedniej ekipy). To zarówno kształtowanie kultury narodowej w zgodzie z wartościami narodowej tradycji, jak i ulżenie losowi emeryta. To też dokończenie reformy sądownictwa i naprawienie służb specjalnych. W kwestii uchodźców uczestnicy kongresu usłyszeli, że Polska ma moralne prawo do ich nieprzyjmowania, bo nasz kraj nie korzystał z „ich siły roboczej". Jeśli ktoś oczekiwał po kongresie, że narracja w tej sprawie ulegnie zmianie, może czuć się rozczarowany.
To, co zaskakuje w wystąpieniu Kaczyńskiego, to kompletny brak akcentów antyeuropejskich. Prezes ani nie straszył Brukselą, ani nie nawoływał do jej kontestacji. Możliwe, że kryje się w tym strategia zmiany kursu partii na bardziej koncyliacyjny i proeuropejski. I jeszcze jedno. Jarosław Kaczyński ani słowem nie zająknął się o potrzebie nowej konstytucji. Polskę trzeba zmieniać, ale w drodze drobnych reform. Na nową konstytucję jest za wcześnie i w tym sensie narracja prezesa kompletnie się rozchodzi z planami ośrodka prezydenckiego.