Można odnieść wrażenie, że wydarzyło się coś na miarę uzyskania członkostwa w
NATO. Premier Beata Szydło ogłosiła, że mamy do czynienia z historycznym sukcesem polskiej dyplomacji. Dodała nawet, że stajemy się właśnie bezpiecznym krajem (to też przypomina radość z wejścia do NATO). Plus jeszcze silnym i szanowanym.
Jeżeli głosowanie w siedzibie ONZ w Nowym Jorku jest historycznym sukcesem polskiej dyplomacji, to znaczy, że w najbliższych latach już niczego nie powinniśmy się spodziewać po naszym MSZ. A szkoda, bo wiele wyzwań czeka w Unii Europejskiej i nie tylko.
Sukces nie jest historyczny, bo Polska już kilkakroć była niestałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Także wynik głosowania (190 krajów za Polską, dwa się wstrzymały, nikt nie był przeciw) nie jest niczym niezwykłym. 189 krajów poparło Wybrzeże Kości Słoniowej, a 188 – Kuwejt. Żadne z tych państw nie stało się dzięki głosowaniu silne, a Kuwejt, leżący przy granicy Iraku, nie ma szans należeć do nadmiernie bezpiecznych.
W momencie gdy Bułgaria wycofała swoją kandydaturę i przestaliśmy mieć rywala w grupie Europy Wschodniej, zdobycie miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ było czystą formalnością. Można o tym przeczytać w analizie finansowanego przez MSZ Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Bułgaria wycofała swoją kandydaturę na prośbę USA (w ostatnich tygodniach administracji Baracka Obamy). Amerykanie woleli mieć w Radzie oddanego sojusznika, co należy potraktować jak komplement. Pewnie nie bez znaczenia było i to, że pod koniec zeszłego roku na prezydenta Bułgarii został wybrany polityk prorosyjski Rumen Radew.