Ambitnymi planami wygramy z Rosjanami?

Antoni Macierewicz ma wiele racji stwierdzając, że w ostatnich kilkunastu latach nie doceniano zagrożenia, jakim dla bezpieczeństwa Polski mogłaby być wojna konwencjonalna – bo przez lata wszyscy żyliśmy w przekonaniu, że erę wojen w Europie mamy już za sobą. Historia jednak się nie skończyła. Ale skoro tak, to zadbajmy też o to, żeby nie musiała się powtarzać.

Aktualizacja: 24.05.2017 19:11 Publikacja: 24.05.2017 19:05

Ambitnymi planami wygramy z Rosjanami?

Foto: PAP, Paweł Supernak

Pierwsza dekada XXI wieku była czasem rozwoju tzw. ekspedycyjnych możliwości polskiej armii, czego ukoronowaniem było utworzenie niezbyt licznej (teoretycznie 120-tysięcznej, w rzeczywistości liczącej mniej niż 100 tysięcy żołnierzy) armii zawodowej. Cel był jasny – chcieliśmy mieć „reprezentacyjne” siły zbrojne, które mogą skutecznie wspomagać sojuszników w działaniach na dalekich frontach – bo doświadczenia pierwszej dekady XXI wieku pokazywały, że to właśnie tam walczą dziś państwa Zachodu.

Tezę o końcu historii jeśli chodzi o wojny w Europie zakwestionowała jednak Rosja. O ile jeszcze wojna z Gruzją była mimo wszystko, z europejskiego punktu widzenia, dość egzotyczna, o tyle oderwanie Krymu od Ukrainy i późniejsza eskalacja konfliktu, która objęła Donbas, rozgrywała się już tuż pod nosem NATO. Nagle wszyscy przypomnieli sobie, że wojna jest przecież tylko przedłużeniem polityki. A cel Rosji Władimira Putina wydaje się jasny: wywrócić stolik, rozdać na nowo karty i zapewnić, by w ręku Rosji było jak najwięcej Asów.

Pod tym względem Macierewicz ma rację – o czym świadczy również np. przywrócenie poboru przez Szwecję, czy powiększenie liczebności Bundeswehry przez Niemcy, a także naciski Waszyngtonu, by kraje NATO nie szukały oszczędności w budżetach wojskowych. Stąd decyzja o budowie wojsk obrony terytorialnej czy zapowiedziane przez MON zwiększenie liczebności armii są naturalną reakcją na zmianę sytuacji geopolitycznej. Si vis pacem, para bellum – jak się okazuje od czasów Wegecjusza, który sformułował tę radę w IV w n.e., niewiele się zmieniło.

Cel postawiony przed polską armią przez Macierewicza, w ramach nowej Koncepcji Obronnej RP, jest jednak niepokojąco ambitny. Szef MON przekonuje, że w perspektywie 12 lat Polska będzie w stanie sama obronić swoje terytorium, a uczestnictwo w NATO będzie tę zdolność do obrony jedynie „ubezpieczać i wzmacniać”. Co złego w ambitnych planach? Ano to, że mogą one niebezpiecznie zachwiać poczuciem rzeczywistości.

A rzeczywistość skrzeczy. Jak na razie Polska nie radzi sobie z wymianą śmigłowców – zapowiadanych przez szefa MON Black Hawków będących alternatywą dla odrzuconych Caracali jak nie było, tak nie ma. Większość naszej floty kwalifikuje się do tego, by chwalić się nią w muzeum. Brakuje nam nowoczesnych środków obrony przeciwlotniczej, I nic nie wskazuje na to, abyśmy mieli wejść w posiadanie broni atomowej, której Rosji (a więc naszemu potencjalnemu przeciwnikowi) nie brakuje. A przecież są jeszcze poważne dysproporcje w liczebności lotnictwa i wojsk pancernych – bynajmniej nie na naszą korzyść.

Nie chodzi jednak o to, by różnic w potencjale wojskowym między Polską a Rosją nie zmniejszać – ale o to, by nie stwarzać błędnego wrażenia, że jak naród się spręży to wystarczy 12 lat, by „dogonić i przegonić” wschodniego sąsiada pod względem siły militarnej. Bo to myślenie niebezpiecznie bliskie słynnemu „silni, zwarci, gotowi” w przededniu II wojny światowej. A od błędnego przeświadczenia o swojej sile prowadzi bardzo krótka droga do zlekceważenia innego narzędzia zapewnienia bezpieczeństwa granicom – czyli dyplomacji. Rosja może mieć dwóch sojuszników: armię i flotę. Polska musi pod tym względem zapewniać sobie większą różnorodność.

Owszem – prężenie militarnych muskułów robi wrażenie na tej części elektoratu, którego próżność mile łechce owa wojskowa samowystarczalność. Ale jeśli zbyt często zaklinamy rzeczywistość, to zaczynamy zyskiwać przekonanie, że owe zaklęcia są tak naprawdę obiektywną relacją. A utracenie kontaktu z rzeczywistością w tej akurat kwestii może skutkować bardzo bolesnym przebudzeniem.

„Musztrą i WF-em wygramy z NRF-em” – pocieszali się w czasie PRL żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. Obyśmy dziś nie zaczęli zaklinać rzeczywistości stwierdzeniem, że „Ambitnymi planami wygramy z Rosjanami”.

Pierwsza dekada XXI wieku była czasem rozwoju tzw. ekspedycyjnych możliwości polskiej armii, czego ukoronowaniem było utworzenie niezbyt licznej (teoretycznie 120-tysięcznej, w rzeczywistości liczącej mniej niż 100 tysięcy żołnierzy) armii zawodowej. Cel był jasny – chcieliśmy mieć „reprezentacyjne” siły zbrojne, które mogą skutecznie wspomagać sojuszników w działaniach na dalekich frontach – bo doświadczenia pierwszej dekady XXI wieku pokazywały, że to właśnie tam walczą dziś państwa Zachodu.

Pozostało 88% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Czy prawybory w KO umocniły Rafała Trzaskowskiego?
Komentarze
Estera Flieger: Kampania wyborcza nie będzie o bezpieczeństwie
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS