Dlaczego partia tak nagle zmieniła zdanie, choć jeszcze niedawno jej wiceprezes Antoni Macierewicz porównywał "ataki" na Misiewicza do ataku na bezpieczeństwo państwa? Jarosław Kaczyński znów pokazał, że jego ugrupowanie wyciągnęło wnioski z błędów popełnionych przez PO. Widząc, jak sprawa młodego asystenta szefa MON rujnuje wizerunek partii, postanowił zminimalizować straty z tym związane. Wyborców nic tak bowiem nie irytuje, jak arogancja władzy i sytuacja, w której sowicie opłacane stanowiska obejmują osoby z klucza partyjnego. To dlatego prezes PiS postawił Misiewicza przed komisją, a Joachim Brudziński w imieniu PiS nie tylko ogłosił odejście Misiewicza z partii, ale i przeprosił Polaków.
Warto docenić ten gest. Przepraszanie nie jest częstym zwyczajem w polskiej polityce, podobnie jak przyznawanie się do błędu. Tylko skrucha i posypanie głowy popiołem mogą przekonać wyborców, że PiS nie odszedł od realizacji obietnic zmiany polityki na lepsze.
Ale sprawa Misiewicza była nie tyle wypadkiem przy pracy, ile symbolem i efektem systemu stworzonego przez PiS. Bo to Jarosław Kaczyński rozpoczął rządy od rewolucji personalnej w państwie. By jednak przyniosła ona oczekiwane rezultaty, PiS musiałby mieć świetne kadry, a w ostatnich latach fachowcy raczej od tej partii odpływali.
Mamy tu również problem związany z zarządzaniem PiS. Brak tam jasnych reguł awansu i podejmowania decyzji. Procedury zastąpiono wolą prezesa. Kaczyński nie jest jednak w stanie jednoosobowo zarządzać państwem ani równoważyć coraz mocniej zwalczających się partyjnych frakcji. Misiewicz miesiącami robił, co chciał, przyjmował honory od oficerów, rozbijał się luksusową limuzyną. Gdyby nie publikacje prasowe, pewnie nic by się nie zmieniło.