Korea Północna, uważana za jeden z najbardziej represyjnych reżimów świata, jest jednocześnie krajem, o którym wyjątkowo chętnie filmowcy kręcą dokumenty. Pojechać tam jednak można jedynie za zgodą władz, a najlepiej na ich zaproszenie. Plonem dwóch takich polskich wizyt były dwa polskie filmy: nakręcona przez Andrzeja Fidyka w 1989 roku słynna, obsypana nagrodami „Defilada" i kilkanaście lat później – „Widowisko" Jarosława Sypniewskiego.
Andrzej Fidyk pokazał wszechobecny kult jednostki – nieprzebrane tłumy wielbicieli Ukochanego Wodza Kim Ir Sena z pokorą wymawiające jego imię i wiwatujące na jego cześć w czasie obchodów 40-lecia istnienia Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Z kolei Sypniewski nakręcił relację z widowiska „Arirang", spektaklu ku czci ojca narodu, wykonywanego przez tysiące perfekcyjnie przygotowanych tancerzy na ogromnym stadionie w centrum Phenianu, mieszczącym 100 tys. widzów.
Ta sama opowieść
O Korei Północnej powstaje też wyjątkowo dużo dokumentów zagranicznych będących wariantami ciągle tej samej opowieści o kraju, w którym ludzie nie mają informacji o zewnętrznym świecie za granicami ich państwa (ostatnio w TVP dokument BBC „Korea Północna z ukrycia"). Koreańczycy nie wiedzą, że jest internet i karty kredytowe, nie mają kont w banku ani telefonów komórkowych, co wyszło na jaw, gdy zaczęli się pojawiać w bratniej Korei. Uciekinierzy musieli przechodzić trzymiesięczny program przystosowawczy, by samodzielnie żyć.
Każdy kolejny film ściga się z poprzednim, bo choć Korea jest tak trudno dostępnym krajem, to dokumentaliści za punkt honoru biorą sobie opowiedzenie o niej czegoś, czego świat jeszcze nie wie. Trochę to samograj, bo kraj obserwowany nawet z perspektywy turysty, wygląda jak zadziwiający relikt zamierzchłej ponurej przeszłości - szczególnie dla Europejczyka.
Ale wydaje się, że temat coraz bardziej się wyczerpuje. Zatem o Korei trzeba opowiadać sposobem. Znalazł go kiedyś Andrzej Fidyk, powracając do opowiadania o Korei Północnej bez przekraczania jej granic.