Żeby się nie okazało szybciej, niż się ktoś spodziewa, że ci, którzy dzisiaj w każdym wystąpieniu mobilizują Polaków przeciwko „zagranicy", usłyszą pod oknami swoich gabinetów żądanie manifestacji ONR wystąpienia z Unii, a potem może również z NATO. Nadawanie na „zagranicę" przynosi trochę doraźnych korzyści, ale strategicznie jest tak samo niemądre jak stałe atakowanie „elit".
Tak jak nie ma jednych elit, nie ma też jednej zagranicy. Inaczej trzeba odczytywać głosy płynące z Komisji Europejskiej, inaczej oświadczenie Departamentu Stanu, inaczej masę krytycznych publikacji na Zachodzie. Jest jasne, że władzy zależy na pozytywnych głosach z innych krajów. Inaczej nie chwalono by się każdym pozytywnym artykułem w zagranicznej prasie i nie przeżywalibyśmy awansów prezydenta Trumpa. Rządzący są więc tu trochę nieszczerzy. Opowiadanie ludziom, że wszystkie głosy „zagranicy" są nieważne i ingerują w naszą suwerenność, jest jak szerzenie przekonania, że od obcinania kołtunów można stracić zdrowie. Potrzebujemy dozbrojenia? Pytamy Amerykanów. Chcemy zatrzymania Nord Stream II? Idziemy do Komisji Europejskiej. Polskie MSZ wydaje komunikaty, w których wypowiada się na tematy innych państw. Naprawdę nie każdy głos z zagranicy jest ingerencją w suwerenność.