W czasach prezydentury Busha Donald Rumsfeld, sekretarz obrony USA, chciał dzielić Europę na starą, czyli Zachód, i nową, czyli Środkowo-Wschodnią, która poparła interwencję w Iraku i okazała się wiernym sojusznikiem, podczas gdy Berlin i Paryż zawiązywały z Moskwą „oś pokoju". W 2016 r. Obama w „The Atlantic" ogłosił, że czas wielkich konfliktów dobiegł końca, a świat musi wspólnie zmierzyć się z prawdziwymi wyzwaniami, takimi jak globalne ocieplenie. Teraz Trump zupełnie inaczej definiuje politykę światową. Dla Europy wynikają z tego daleko idące konsekwencje.
Kilka dni temu Wess Mitchell, asystent sekretarza stanu do spraw Europy i Eurazji, przedstawił w Heritage Foundation strategię wobec Europy. Jej istota zamyka się w stwierdzeniu, że Europa znów stała się obszarem geopolitycznej konkurencji, głównie ze strony Chin oraz Rosji, i Ameryka musi podjąć to wyzwanie. Środkiem do tego jest wzmocnienie wschodniej i południowej flanki Europy narażonej na konflikty i destabilizację. Pada tam kwestia gazociągu Nord Stream 2 oraz regionalnej współpracy Europy Środkowej i Wschodniej z Chinami w formule 16+1, a także irańskiej i rosyjskiej obecności w Syrii, jako bezpośrednich zagrożeń dla przyszłości Europy.
W kontekście groźby wojny handlowej, którą Trump chce wypowiedzieć między innymi państwom Europy Zachodniej, strategia, którą przedstawił Mitchell, została przez niektórych uznana za analogiczną do tej Rumsfelda. Thomas Wright w „The Atlantic" stwierdził, że Ameryka znów wybiera Europę Środkową i Wschodnią przeciwko Europie Zachodniej. Dla nas taka konkluzja nie jest dobra i lepiej, żeby nie utrwaliła się zbyt mocno w świadomości polityków i komentatorów. Za to główne przesłanie Mitchella warto dobrze sobie zapamiętać: Europa znów stała się obszarem geopolitycznej konkurencji mocarstw – i abyśmy nie mieli żadnych złudzeń: wśród nich znajdują się także Stany Zjednoczone.
Autor jest profesorem Collegium Civitas