Memorandum węgierskie o sytuacji na Ukrainie przekazane NATO-wskim decydentom to najlepszy dowód na to, że w strategicznych kwestiach państwa te mają różną agendę. Nawet jeśli rządy Polski i Węgier myślą w kategoriach „świata po Unii" to zaskakujące memorandum węgierskie, które powtarza polityczne tezy Rosji, najlepiej pokazuje, co komu siedzi w głowie.
Rząd węgierski w tych okolicznościach zapewne na ostrzu noża postawiłby sprawę mniejszości węgierskiej. I uzyskałby w tej kwestii wsparcie Rosji. Dla Polski „świat po Unii" (oby się nigdy nie narodził) oznaczałby wzmocnienie współpracy z USA i Wielką Brytanią. Mniejsza z tym, czy Węgry mają rację w ocenie sytuacji na Ukrainie (choć jej nie mają). Ważne, że ich tezy idą w poprzek polskiej polityki zagranicznej ostatnich trzech dekad. Podkreślam tylko, że Węgry mają wybór: Zachód albo Rosja. Dla Polski taka alternatywa oznaczałaby utratę suwerenności. Czas więc, by polscy „magicy-realiści" napisali sobie nad drzwiami „Polska to nie Węgry" i patrzyli na tę tabliczkę codziennie, tak jak młodzież, która w dawnych zakonnych szkołach widziała w każdym pomieszczeniu napis „Bóg cię widzi". Węgry mogły sobie pozwolić na ostrą grę z Waszyngtonem. Polsce podobne harce mogłyby poważnie zaszkodzić.
A teraz przyjrzyjmy się przedwczorajszym oświadczeniom dwóch dam: wiceminister Harriet Baldwin w Izbie Gmin w Londynie i, po drugiej stronie oceanu, Georgetty Mosbacher, kandydatki na ambasadora w Polsce, w amerykańskim Senacie. Mówię tylko o tym, co zostało przedstawione przez nią na piśmie. Polaków powinno w końcu interesować, jaka opinia na temat naszego kraju dominuje wśród tych, którzy powinni być z polskim rządem, jak to się mówi na Wyspach, jak ręka i rękawiczka. Czego trzeba więcej, żeby zrozumieć, że w konserwatywnym establishmencie Wielkiej Brytanii i USA nie słabną krytyka i wątpliwości co do polityki Polski, ale przeciwnie, jej negatywny odbiór się umacnia? Można oczywiście dla potrzeb polityki krajowej opowiadać o nowych szatach cesarza (choć monarcha jest nagi), ale czego trzeba więcej polskiej prawicy niż głosów brytyjskich i amerykańskich konserwatystek, żeby przemyśleć, czy aby na pewno polska strategia jest słuszna? I tu już nie chodzi o ustawę o IPN, tylko o geopolitykę i przyszłość Polski.