Jak pisze analityk z PISM Daniel Szeligowski, „po piętach depcze nam Litwa”. Polscy przedsiębiorcy poszukują nowych rąk do pracy, nasza gospodarka już nie może istnieć bez Ukraińców. Nie ma też kim ich zastąpić.
Teraz usiądźmy wygodnie w fotelu i zastanówmy się, co w podobnej sytuacji zrobiłyby wprawione w promowaniu swojej polityki wielkie państwa. Zaczęłyby zapewne kombinować, jak skorzystać z tych okoliczności. Wydawałoby się logiczne, że trzeba zwiększyć programy stypendialne, wyprodukować wspólnie dziesięć albo więcej filmów, rozbudować połączenia kolejowe. Skorzystać z tego, że tzw. miękką siłę, której USA mają pełno na całym świecie, my mamy w zasadzie jedynie na Ukrainie.
Ale tu pojawia się problem trudnej historii. Jaka jest nasza reakcja? Wciąż nie powstał nawet mały wspólny instytut historyczny, który by tę historię badał, a przede wszystkim popularyzował prawdę o przeszłości. W tej samej ustawie, o którą trwa batalia z Izraelem, mamy Ukraińcom do zaproponowania specjalny zapis piętnujący zaprzeczanie zbrodniom ukraińskich nacjonalistów, choć w Polsce nikt im przecież nie zaprzecza, a gdyby ktoś zaprzeczył za granicą, to i tak w praktyce przepis pozostałby jedynie na papierze.
Jeśli chcemy bronić naszej historii, to dużo lepsza od paragrafów jest MaBeNa! Prof. Andrzej Zybertowicz dużo o niej pisze. To nie nowe żeńskie imię, ale nazwa dla systemu wspólnej opowieści o Polsce (Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego), podejmowanej wespół przez instytucje państwa, organizacje pozarządowe i zwykłych Polaków.
Różne są przyczyny, dla których mityczna polska MaBeNa nie działa w USA czy Izraelu. Na Ukrainie MaBeNa ma wszystko gotowe – Polska i jej dzieje są tam wzorem nie dla grupy polityków, ale dla większości społeczeństwa. Tylko brakuje nam strategii i woli skorzystania z okazji, którą Opatrzność nam podarowała. I tylko brzmią w uszach słowa Wyspiańskiego: „Miałeś, chamie, złoty róg”.