Wyjazd na działkę to wciąż jedna z najbardziej popularnych form spędzania wolnego czasu przez Polaków. Domek letniskowy posiada więc niejedna rodzina. Patrząc jednak na wokandę sądową, odnosi się wrażenie, że budując lub kupując swoje letnisko, niespecjalnie przywiązujemy wagę do przepisów. Nikogo nie dziwi, że na papierze nabywa kiosk lub budynek gospodarczy, a w rzeczywistości jest to dom letniskowy. Dzięki temu jest przecież taniej i stać nas na dom nad jeziorem. Po co więc przejmować się jakimiś tam detalami. Z czasem jednak uroczy kiosk może wpędzić nas w niezłe tarapaty, co na własnej skórze poczuło małżeństwo z Białegostoku. Kupili oni nad jednym z jezior na Mazurach działkę z domkiem. Wówczas myśleli, że złapali Pana Boga za nogi.
Domek do rozbiórki
Szybko jednak pożałowali swojej decyzji. Po roku od daty zakupu nieruchomości na ich działce zjawił się powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Zamiast kiosku zobaczył drewniany budynek letniskowy z zadaszonym tarasem, o łącznych wymiarach 7,65 m na 6,25 m, z dachem pokrytym papą, posadowiony na bloczkach betonowych. Na nic zdało się tłumaczenie małżeństwa, że są niewinni, to poprzedni właściciel popełnił samowolę, a oni sami są ofiarami tej sytuacji. Pokazali też pismo, jakie dostali w urzędzie gminy, że z miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego z 2005 r. wynika, iż ich działka znajduje się na terenie zieleni związanej ze sportem, turystyką i rekreacją. Sądzili więc, że uprawnia to ich do posiadania tu domku letniskowego. Zwłaszcza że nie jest to budynek, gdyż nie jest trwale związany z gruntem.
Argumentów małżeństwa z Białegostoku nie podzielił powiatowy inspektor. Nakazał im rozebrać domek. W rzeczywistości bowiem stał na terenie nieprzeznaczonym ani w poprzednim, ani w obecnym miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego pod zabudowę. Poza tym kupując nieruchomość, kupili też samowolę.
Nieugięte sądy
W prawie budowlanym nie ma bowiem znaczenia, kto naruszył prawo, ale kto jest aktualnym właścicielem nieruchomości. To na nim ciążą obowiązki związane z posiadanym prawem własności, w tym również konsekwencje wynikające z nielegalnej zabudowy.
Małżonkowie walczyli do końca. Nic jednak nie wskórali. Przegrali najpierw u wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego, następnie w wojewódzkim sądzie administracyjnym, a na końcu w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. I nadzór, i sądy były nieugięte. Ich zdaniem to była samowola, której nie da się zalegalizować. Warunkiem legalizacji jest zgodność z miejscowym planem, a tej nie było. Nie ma też dużego znaczenia, że domek stoi na bloczkach i można go przesuwać, ponieważ nie traci przez to cech budynku wymagającego pozwolenia na budowę. Skoro go nie było, a legalizację wykluczały plany zagospodarowania, nakaz rozbiórki jest uzasadniony.