Warto o nich mówić w kontekście kolejnych działań, tym razem rządu PiS, który zapowiada „twardą walkę z umowami śmieciowymi".
Firmy ochroniarskie, które jeszcze w ubiegłym roku zatrudniały łącznie 300 tys. osób, szacują, że zwolniły ich aż 45 tys. Zrobiły tak, bo koszty skoczyły im o ponad jedną czwartą. Tracą pracę ludzie najsłabsi, najstarsi, najmniej mobilni i najmniej wykształceni. Dotyczy to także innych firm usługowych, np. zajmujących się sprzątaniem czy handlem. Ale nie tylko. Umowy cywilnoprawne nie są rzadkością w przemyśle. Co ma zrobić stocznia, która raz ma duże zlecenie na budowę statku, by potem przez kolejne miesiące czekać na kolejne? Zatrudniając tylko na etaty mogłaby wydać na siebie wyrok.
Jedni zwalniają ludzi, inni uciekają do szarej strefy. Zwłaszcza mniejsi, najtańsi, działający na najniższych marżach. Niektórzy będą po prostu kombinować, rejestrując się np. na Litwie.
Wszystko to pokazuje, że zbytnia ingerencja państwa w rynek pracy zwykle przynosi inne efekty od zamierzonych. Tymczasem resort rodziny i pracy chce iść jeszcze dalej. Proponuje nawet wprowadzenie stawki godzinowej 12 zł przy umowach-zleceniach. Szefowie ministerstwa powinni się zapoznać najpierw z efektami takiej polityki w Hiszpanii. Zbyt sztywne przepisy pracy były jednym z powodów ciężkiej recesji i ponad 20-procentowego bezrobocia.
Walka z tzw. śmieciówkami to działania nie tylko bezsensowne, ale i spóźnione. Szybko spada bezrobocie, zaczyna się rynek pracownika i słabe warunki pracodawców są nie do utrzymania. Coraz częściej oferują zatrudnienie na etat. Powoli więc problem sam się rozwiąże z korzyścią dla pracowników. Nie trzeba do tego kolejnych regulacji.