Nie, świat nie stanął na głowie. W wymiarze osobistym oznacza to, że nie ma życia. Jest pustynia. Leżysz na grzbiecie bez ruchu. Dzień mija za dniem. W wymiarze finansowym – koniec z zarobkami, które dotychczas utrzymywały cię przy życiu. W wymiarze zawodowym lot na grzbiet zakończył korzystanie z internetu, komputera, pisanie na klawiaturze, znakomitą większość lektur, niemal wszystkie źródła informacji z wyjątkiem radia. Zero selekcji. Tylko to, co akurat nadają na tym lub innym kanale. Już nie ma tysięcy źródeł informacji, są dwa, trzy, cztery.
Czy można sobie wyobrazić podobne trzęsienie ziemi w odniesieniu do korporacji czy państwa? Popatrzmy. Korporacja może zbankrutować. Prawie z dnia na dzień stracić głównych klientów, a czasem nawet wszystkich.
To „prawie" jest ważne. To jest cała różnica między człowiekiem, który jest kruchy, i korporacją, która ma pole manewru. Korporacja, zanim zderzy się z glebą, może zmienić strategię, sposób finansowania, pozyskać nowych akcjonariuszy, wyrzucić starych. Choć nie jest to łatwe. Wiele ryzyk musi się zmaterializować, i to wysokich, by firma pogrążyła się w upadłości, rzeczywiście stanowiącej wstrząs gospodarczy.
Znakomita większość upadłości jest tak samo naturalna dla losów przedsiębiorstwa jak nieudana kampania reklamowa, utrata klienta, fiasko nakładów rozwojowych czy błąd personalny w zarządzie, tylko o większym ciężarze gatunkowym.
Korporacja pada, po czym może zacząć nowe. Może podnieść się z bankructwa. Jak nie ona sama, to jej kluczowe aktywa. Ludzie znajdą nową pracę, top menedżer też może zacząć nowe życie, masa upadłościowa znajdzie zastosowanie, choćby było to zastosowanie złomu.