Na początku tygodnia amerykański koncern energetyczny, rozwijający u nas przez spółki córki farmy wiatrowe, powołując się na dwustronne umowy o wzajemnej ochronie i popieraniu inwestycji – tzw. BIT oraz Traktat Karty Energetycznej (TKE) – poinformował władze polskie o zamiarze wkroczenia na arbitrażową ścieżkę. Jego roszczenia wobec Skarbu Państwa opiewają na 700 mln dolarów. Wśród zarzutów pojawia się ten o „domniemanych niezgodnych z prawem i zorganizowanych działaniach, równoznacznych z wywłaszczeniem".
Resort się nie poczuwa
Już w lipcu Amerykanie pozwali Tauron – łącznie na 1,2 mld zł – za zerwane przed laty przez spółkę zależną umowy na odkup tzw. zielonych certyfikatów, stanowiących wsparcie dla odnawialnych źródeł. W sierpniu zażądali zaś 32 mln zł odszkodowania od Energi. Teraz chcą przenieść spór na grunt międzynarodowy pozywając państwo.
Ministerstwo Energii uważa zarzuty Invenergy za bezpodstawne. Tłumaczy, że to nie rząd polski jest stroną umów. – Spór dotyczy relacji handlowych między spółkami prawa handlowego. Bezpośrednia ingerencja w ich działalność operacyjną byłaby niezgodna z prawem – słyszymy w ME.
Pytani przez nas o zdanie prawnicy nie mają jednak wątpliwości, że roszczenia zostały właściwie zaadresowane. Po pierwsze dlatego, że Polska jest stroną umowy ze Stanami Zjednoczonymi o wzajemnej ochronie inwestorów, której raczej nie wypowie – podobnie jak TKE. Po drugie premier Beata Szydło wyznaczyła resort kierowany przez Krzysztofa Tchórzewskiego jako właściwy do rozwiązania problemów inwestorów.
– Ich sytuacja w Polsce jest analogiczna do tej, w jakiej znalazł się brytyjski fundusz Eiser Infrastructrure – twierdzi dr Karol Lasocki, partner w kancelarii K&L Gates. Eiser ze swoją spółką córką pozwał rząd hiszpański za krzywdzące zmiany prawa (powołano się na TKE). Wygrał 128 mln euro z odsetkami. Bo wykazał wysoki stopień naruszeń wzajemnych umów.