26-letniego bliskiego współpracownika Antoniego Macierewicza można porównać do Mieczysława Wachowskiego, niegdyś kierowcy, sekretarza, a z czasem szefa gabinetu prezydenta Lecha Wałęsy.
Wachowski, podobnie jak dzisiaj Misiewicz, był ostro krytykowany przez ówczesną opozycję (wtedy m.in. skupioną wokół Jarosława Kaczyńskiego), bo od niego zależało, kto miał dostęp do ucha prezydenta.
Dzisiaj identyczną rolę odgrywa Misiewicz. Niektóre media stawiają go w roli szwarccharakteru. Ma on decydować o obsadzie kadrowej wojska, uprawiać handel stanowiskami (o co oskarżył go „Newsweek"), stawiać żołnierzy na baczność, a nawet... rozbijać się służbową limuzyną po Białymstoku. Nie ma co ukrywać, swoim zachowaniem w wielu przypadkach sam dawał opozycji pociski i dzisiaj dla wielu (przeważnie zwolenników KOD, Nowoczesnej i PO) stał się główną „twarzą rządu".
Dlatego dla PiS Misiewicz to wizerunkowy problem, bo politycy tej formacji muszą się tłumaczyć z jego wpadek, a jako że są lojalni wobec jednego z najpotężniejszych polityków partii – także go bronić.
Można jednak odnieść wrażenie, że Misiewicz nie jest specjalnym obciążeniem dla Antoniego Macierewicza. Dlaczego? Bo jak tłumaczy rzecznik rządu Rafał Bochenek, jest pracowity, doskonale wie, co się dzieje w ministerstwie, i – dodam – jest lojalny.