PiS może się tylko cieszyć z potknięć partii opozycyjnych, bo ostatnie dni były dla nich wizerunkową katastrofą. Wypowiedzi Mateusza Kijowskiego na marszu opozycji, który powiedział „przestałem być miły", nie zrozumieli nawet jego sojusznicy, a przedstawiciele środowisk liberalnych, pytani o słowa lidera KOD, odpowiadają śmiechem.
Mimo potknięć Platformy w nie najlepszej formie jest też Nowoczesna. Kilka dni temu polityk z władz tego ugrupowania przekonywał o tym, że nadchodzi nowe otwarcie. – Na czym miałoby polegać? – zapytałem. – Jak to? – odparł. – Rysiek się rozwodzi.
Nawet jeśli traktować tę wypowiedź jako żart, dobrze oddaje ona sytuację w N. Pomysłem tej partii jest pokazanie się jako oferta dla liberalnych wyborców. Stąd ogrywany w tabloidach rozwód przewodniczącego partii, stąd przecieki, jak bardzo kochają się lider Nowoczesnej i towarzyszka jego słynnego wyjazdu. Zauważyć można też pomysł lansowania Pawła Rabieja na warszawskiego Roberta Biedronia, co może przynieść Nowoczesnej parę punktów w stolicy. Wszystko to nie są złe pomysły, pytanie tylko, czy wyborcy jeszcze raz zaufają Ryszardowi Petru. Kontratak jest bowiem spóźniony o pół roku. Wyjazd Petru na południe w trakcie okupacji Sejmu mocno podważył zaufanie sympatyków partii i – jak się wydaje – niełatwo będzie je odzyskać.
W efekcie słabości KOD i Nowoczesnej poparcie dla PO zaczęło rosnąć samo. Na jej korzyść zaczął działać też „efekt Tuska". Zaufanie do partii Schetyny zaczęła napędzać samobójcza decyzja władzy, by walczyć z kandydaturą Tuska w UE, a potem wezwać go na przesłuchanie do prokuratury wojskowej.
Kiedy jednak sama PO przeszła do ofensywy, wynik okazał się opłakany. Poważnym błędem było przywiązywanie dużej wagi do liczebności marszu przeciw rządowi z zeszłego tygodnia. Licytacja na argumenty uliczne jest dobra, gdy ma się pewność zmobilizowania dziesiątek tysięcy ludzi. W efekcie PO musiała wdawać się w spory o liczbę uczestników z obozem rządzącym, co raczej ośmieszało tę ideę, niż wzmacniało przekaz marszu.