Na taki występ poznanianki długo czekaliśmy. Po przegranym z Aryną Sabalenką półfinale Australian Open w 2023 roku nastąpił wyraźny zastój w jej grze. Tylko jeden finał (w Guangzhou), jeden ćwierćfinał, więcej porażek niż zwycięstw zepchnęły Polkę na początku kwietnia tego roku na 63. miejsce w rankingu WTA Tour, a w olimpijskim znalazła się na granicy kwalifikacji do Paryża.
Linette zrobiła to, co często robią tenisistki w takiej sytuacji. Odpoczęła po amerykańskim cyklu, rezygnując z występów w kadrze i postanowiła grać w turnieju niższej kategorii. Wybrała nieźle obsadzoną - z byłymi zwyciężczyniami Wielkich Szlemów Naomi Osaką i Sloane Stephens - imprezę Open Capifances Rouen Metropolie o randzie 250.
Siódmy finał w karierze Magdy Linette
Po dwóch łatwych zwycięstwach - z Elsą Jacquemont i Nataliją Stevanović - w ćwierćfinale było już trudniej z Arantxą Rus, a w półfinale z Anheliną Kalininą stoczyła dwugodzinną tenisową wojnę. Linette wygrała 6:1, 4:6, 6:2.
W siódmym w karierze finale zmierzyła się z o rok młodszą Sloane Stephens (39. WTA). Rozstawiona z szóstką Amerykanka to zwyciężczyni US Open sprzed siedmiu lat, finalistka Rolanda Garrosa sprzed sześciu lat, wciąż wiele potrafi i czasami również z najlepszymi zawodniczkami w WTA Tour gra na dobrym poziomie.
Magda Linette – Sloane Stephens. Zadziwiająca odmiana w grze Polki
W pierwszym secie finału w Rouen Stephens pokazała się z tej swojej lepszej strony. Grała mocno, przyśpieszała. Polka za nią zwyczajnie nie nadążała. Wygrała tylko jednego gema, zdobyła 15 punktów z 43. To była jednostronna część meczu. Trwała 33 minuty.