To, że podmuchy będą przeszkadzać wiadomo było od rana. Organizatorzy twardo wystartowali z serią próbną wedle planu o 13.40, ale właśnie wtedy na wzgórzu Holmenkollen zupełnie skakać się nie dało. Przez pół godziny z wielkim trudem wypuszczono na rozbieg dwunastu skoczków, po tym tuzinie całą zabawę jury przerwało i odwołało, licząc na poprawę pogody podczas konkursu.
Poprawa była, może nieprzesadnie wielka, ale taka, że dało się rozegrać dwie serie, chociaż po obu niektórzy skoczkowie mieli na dole komentarze, najłagodniej mówiąc gniewne.
Wiało różnie, raz słabo, raz mocno, raz pod narty, raz w plecy – trzeba było i szczęścia, i umiejętności, żeby sobie z tym radzić. Stefan Kraft prowadził już po pierwszej serii. Skoczył nienagannie 132 m, wyprzedzał o parę punktów Timiego Zajca, Johanna Andre Forfanga i zwycięzcę prologu Daniela Hubera. Austriacy mieli w pierwszej dziesiątce czterech skoczków, Słoweńcy trzech, Norwegowie dwóch, Polacy jednego, czyli Kamila Stocha, który skoczył 128 m.
Równie wielkie, może większe emocje dotyczyły jednak tych, którzy nie zdobyli awansu do serii finałowej. Nie dali rady pogodzie nawet ci, których w teorii widziano na podium Raw Air. Przepadł przede wszystkim wicelider PŚ Ryoyu Kobayashi (również Noriaki Kasai), ale także Philipp Raimund i Karl Geiger (Niemcy wyraźnie są słabsi na finiszu sezonu), Daniel Tschofenig, rekordzista Holmenkollen Robert Johansson, no i dwaj Polacy, Dawid Kubacki i Aleksander Zniszczoł, nadal niepogodzony z norweską skocznią.