Greg Grandin, autor pasjonującej monografii poświęconej Fordlandii, przytacza wypowiedź kierownika spraw pracowniczych koncernu Samuela Marquisa: „Ford wypluwa ze swoich fabryk około tysiąca pięciuset samochodów dziennie właściwie po to, aby od razu się ich pozbyć. Tym, co go naprawdę fascynuje, jest proces modelowania i kształtowania osobowości człowieka". Koncern dbał o swoich pracowników i zapewniał im pełne zaplecze socjalne, ale jednocześnie totalnie ich inwigilował. Rozbudowany wydział socjalny firmy przeprowadzał częste wizytacje w domach pracowników, sprawdzając, co ich mieszkańcy robią w czasie wolnym, z kim się spotykają i czy przypadkiem nie prowadzą rozwiązłego trybu życia i nie nadużywają alkoholu. Nic więc dziwnego, że fordyzm był w pewnym stopniu inspiracją dla komunistów i Hitlera. Notabene z tym ostatnim Henry Ford dość często korespondował.
Ford był osobą o skrajnych, często wykluczających się poglądach, targały nim wewnętrzne sprzeczności. Będąc zwolennikiem mechanizacji, która ułatwiała życie codzienne i usprawniała produkcję przemysłową, jednocześnie tęsknił za sielskim życiem na farmie, na której się wychował. Stąd w jego głowie zrodził się pomysł tworzenia od podstaw samowystarczalnych kompleksów rolno-przemysłowych. Farmerzy mieli zimą pracować w fabrykach, a robotnicy w okresach zastoju uprawiać małe przydomowe poletka. Pionierskimi inwestycjami tego typu były małe osady w Pequaming i Iron Mountain na Górnym Półwyspie stanu Michigan. Projektem na dużą skalę miała być z kolei budowa Muscle Shoals – modelowego parku przemysłowo-mieszkalnego z hydroelektrownią rozciągniętego na ponad 100 kilometrów w dolinie rzeki Tennessee (chodziło o to, aby każdy z mieszkańców miał łatwy dostęp do rzeki i zieleni). Ambitny projekt został jednak storpedowany zarówno przez władze federalne, jak i stanowe.
W ojczyźnie rzucano mu kłody pod nogi, do tego doszła medialna i sądowa nagonka za antysemickie wypowiedzi i publikacje. Nic więc dziwnego, że Ford zaczął się rozglądać poza granicami Stanów Zjednoczonych za odpowiednim miejscem do realizacji swoich ambitnych zamierzeń społeczno-ekonomicznych. Oczywiście decyzja o budowie Fordlandii nie była jedynie wynikiem zawiedzionych ambicji. Przede wszystkim miał to być dochodowy biznes, który rozwiąże problemy koncernu z dostępem do kauczuku.
To się nie może udać
Aż do pierwszej dekady XX w. Brazylia była monopolistą na rynku handlu kauczukiem naturalnym. Dynamicznie rozwijający się przemysł na całym świecie potrzebował go m.in. do produkcji gumy. Od dostaw kauczuku uzależnione były koncerny motoryzacyjne, które potrzebowały go nie tylko do produkcji opon, ale także do wytwarzania uszczelek, kabli, wężyków i wielu innych niezbędnych elementów. Pierwotnie lateks, czyli mleczko kauczukowe, był pozyskiwany z Hevea brasiliensis, czyli kauczukowca brazylijskiego występującego jedynie na obszarze Amazonii. Na handlu tym produktem zbijano fortuny, a niewielkie osady położone przy traktach handlowych zmieniały się w tętniące życiem i pławiące się w luksusie metropolie, czego najlepszym przykładem było dekadenckie Manaus. W 1910 r. nastąpiło jednak gwałtowne załamanie rynku. Był to rezultat wykradzenia przez Brytyjczyków sadzonek kauczukowca i założenia przez nich olbrzymich plantacji w Azji Południowo-Wschodniej.
IMM, Raport NOM, marzec 2025
"Rzeczpospolita" najbardziej opiniotwórczym medium w Polsce
Czytaj u źródła
Około 1920 r. pojawiły się plotki, że w obliczu spadających cen Anglicy, którzy w międzyczasie zdominowali rynek handlu kauczukiem, myślą o utworzeniu kartelu, który będzie mógł dyktować ceny tego surowca. Amerykańscy producenci zaczęli szukać alternatywnych rozwiązań i źródeł jego pozyskiwania. Wysłannicy Forda (najprawdopodobniej nie bez finansowego „wpływu" niektórych brazylijskich inwestorów, którzy zamierzali zarobić na sprzedaży ziemi w tym rejonie) zarekomendowali obszar nad rzeką Tapajós, na południe od miasteczka Santarém. Negocjacje z przedstawicielami miejscowej administracji i rządem brazylijskim zakończyły się sukcesem i w 1928 r. we władanie Forda przeszło 10 tys. kilometrów kwadratowych amazońskiego lasu. Wwóz i wywóz wszelkich towarów miał się odbywać bezcłowo. Fordlandia, bo taką nazwą ochrzczono posiadłość, cieszyła się bardzo dużą autonomią. Władze Brazylii zastrzegły sobie jedynie 9-procentowy udział w zyskach z przedsięwzięcia.
Pod koniec lipca 1928 r. z amerykańskich portów wyruszyły w daleki rejs do Brazylii dwa statki należące do koncernu Forda: „Lake Ormoc" i „Lake Farge", transportujące wszelaki sprzęt i ludzi niezbędnych do założenia Fordlandii. Szybko się jednak okazało, że cały projekt będzie trudniejszy w realizacji, niż się początkowo wydawało. Statki dotarły do Santarém i tam utknęły na wiele miesięcy, ponieważ poziom rzek był za niski, aby dopłynąć do celu. Materiały i sprzęt transportowano więc lądem. Powodowało to olbrzymie trudności logistyczne. Mimo to pierwsi osadnicy z dużą energią przystąpili do wycinania dżungli pod budynki mieszkalne i plantacje kauczukowca. Nie mieli jednak ani wystarczającej wiedzy, ani odpowiedniego sprzętu, aby sprawnie karczować gęsty tropikalny las. Szło to na tyle opornie, że pierwszy zarządca Fordlandii Reeves Blakeley polecił wypalać roślinność z użyciem benzyny. Decyzja była całkowicie błędna – na wypalonej do cna ziemi kauczukowce nie chciały się przyjmować. Od razu ujawnił się więc problem, który był później jedną z głównych przyczyn upadku projektu – całkowite niezrozumienie warunków panujących w amazońskiej selwie i kurczowe trzymanie się nierealistycznych wytycznych płynących z centrali w Dearborn. Henry Ford mógł bez problemu skorzystać z doświadczeń innych amerykańskich firm działających od lat na podobnym terenie, choćby potentata, jakim była ówcześnie United Fruit Company. Fordlandia miała być jednak z założenia projektem całkowicie oryginalnym. Ford uważał, że możliwe będzie bezpośrednie przeniesienie w ten rejon świata rozwiązań i wiedzy, jakie zdobył, gdy budował osiedla i zakłady przemysłowe w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem natrafił na opór zarówno przyrody, jak i tubylców. To, co działo się w Fordlandii (szczególnie w pierwszych latach istnienia plantacji), było całkowitym zaprzeczeniem zasad panujących w Ford Motor Company. Zmiany kolejnych zarządców tylko nieznacznie poprawiały sytuację. Coraz mniej osób wierzyło w sukces ambitnego przedsięwzięcia.