W 2021 roku, też w sierpniu, świat zobaczył jej twarz i usłyszał głos z posterunku policji na tokijskim lotnisku Narita. Znalazła się tam, chociaż nie chciała zostać wykluczona z igrzysk i wracać pod przymusem do Mińska. Tak zażądali białoruscy trenerzy i działacze olimpijscy, którym nadepnęła na odcisk.
Sprawę zaczęła dyskwalifikacja trzech białoruskich sprinterek zgłoszonych do startu w sztafecie 4x400 m. Organy antydopingowe podały, że wielokrotnie nie dostały informacji o ich pobycie podczas przygotowań i nie mogły przeprowadzić testów, a to oznacza odsunięcie od startów i polemizować z tą decyzją nie można. Działacze lekkoatletycznej ekipy Białorusi uznali, że jest wyjście – wziąć inne sprinterki do sztafety i jakoś załatać dziurę.
Czytaj więcej
– Nie możemy łamać ludziom kręgosłupów, trzeba postępować mądrze – mówi minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk.
W ten sposób Kryscina Cimanouska, specjalistka od sprintu na 100 i 200 m, została zgłoszona do sztafety na dystansie, którego nie trenowała. O opinię nikt jej nie pytał. Nieco emocjonalnie opowiedziała o wszystkim na Instagramie, dodając, że władze sportowe związku i komitetu olimpijskiego próbują jej kosztem „naprawić własną kiepską robotę”. Komuś musiało się nie spodobać. Telefon Krysciny zadzwonił, usłyszała pogróżki, albo życzliwe rady, by usunęła wpis. Usunęła, ale nikt nie zapomniał.
Lot w konspiracji
Cimanouska przeczytała wkrótce oficjalny komunikat Białoruskiego Narodowego Komitetu Olimpijskiego. Brzmiał tak: „Według lekarzy, ze względu na stan emocjonalny i psychiczny białoruskiej lekkoatletki Krysciny Cimanouskiej, sztab szkoleniowy kadry narodowej w lekkoatletyce podjął decyzję o przerwaniu występu lekkoatletki na Igrzyskach XXXII Olimpiady. W związku z tym zgłoszenie zawodniczki do udziału w biegach eliminacyjnych na 200 m i sztafecie 4x400 m zostało wycofane”.