Zdarzenie miało miejsce przy okazji premiery „Viva la Mamma!" Gaetano Donizettiego. To od 180 lat jeden z najpopularniejszych kompozytorów operowych, choć akurat ten jego utwór rzadko pojawia się na scenach. Gdy jednak ktoś po niego sięgnie, okazuje się, że publiczność bawi się świetnie.
Rzecz to bowiem z gatunku „opery w operze" i dotyka spraw zawsze aktualnych: zakulisowych intryg, tyranii egoistycznych primadonn i upychania w obsadach atrakcyjnych, ale pozbawionych talentu panienek.
Jest sporo o pieniądzach, których w każdym teatrze brakuje, a wszyscy dopominają się o honoraria. Wszystko zaś jest okraszone brawurowym pomysłem, bo rolę Mammy, która chce zapewnić swej córce karierę sceniczną, Donizetti napisał dla basa.
Ta parodia operowego efektu genderowego, jak napisała w programie do spektaklu Ewa Łętowska, wymaga wszakże talentu i smaku. Jednego i drugiego zabrakło doświadczonemu skądinąd reżyserowi Roberto Skolmowskiemu. Nie wiadomo, co sprawiło, że tak okrutnie postanowił się zemścić na Donizettim, ale z jego utworu pozostały szczątki.
Akcja została przeniesiona niby w rok 2040, ale ciągłe umizgiwanie się do łódzkich władz finansujących Teatr Wielki było jak najbardziej dzisiejsze. Tak jak cała reszta dopisanych współczesnych tekstów nie miało wdzięku i nie pasowało do muzyki.