Coraz częściej po filmie Tomasza Sekielskiego pojawiają się postulaty swego rodzaju strajku wiernych, mającego zmusić hierarchów do reakcji na problem pedofilii. Szczególnie liberalni komentatorzy postulują, by parafianie nie poszli w niedzielę na mszę świętą, lub przestali dawać na tacę, by uświadomić duchowieństwu swój sprzeciw wobec nierozliczenia się z pedofilią.
Pomysł angażowania się świeckich w życie Kościoła jest mi bliski. Ale równocześnie proponowana forma strajku wydaje mi się zupełnie chybiona. I to na kilku poziomach.
Po pierwsze Katolicy wierzą, że uczestniczą we mszy świętej nie dla księży, ale dla Boga. Udział w niedzielnych uroczystościach nie jest znakiem aprobaty tego, co mówi ksiądz na kazaniu, ani zachowania biskupa, ale uczestniczenia w najważniejszym religijnym wydarzeniu katolicyzmu. Jeśli strajk ma ukarać biskupów, duchowo najpierw ukarze samych wiernych.
Po drugie zaś ukarać może zwykłych wikarych i proboszczów, którzy na co dzień pracują w niemal 10 tys. polskich parafii. Spośród 30 tys polskich duchownych przytłaczająca większość to dobrzy ludzie, którzy swoje życie postanowili oddać służbie Kościołowi i jego wiernym.
Owszem, są wśród nich ludzie mający wady, bywają złośliwi, kłótliwi, niektórzy nadużywają alkoholu, inni zanadto myślą o pieniądzach, jeszcze innych zżerają ambicje kościelnej kariery. Ale dziś oni wszyscy znaleźli się pod pręgierzem, padł na nich cień zbrodni pedofilii. Tak, Kościół potrzebuje oczyszczenia, ale duchowni dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebują wsparcia i solidarności.