Michaił Babicz został wysłany na Białoruś w sierpniu ubiegłego roku, ale już zdążył zostać jedną z najbardziej medialnych osób w kraju. W ubiegłym tygodniu udzielił obszernego wywiadu rosyjskiej agencji Ria Nowosti. Mówił, że Białorusi nikt nie proponował „wstępować w skład Rosji". Wspomniał po raz kolejny o potrzebie dalszej integracji w ramach powołanego w 1999 roku Państwa Związkowego.
Czytaj także: Impreza Władimira Putina na Krymie
Podliczył też, że rocznie Białoruś dostaje od Rosji 5–6 mld dolarów w postaci tanich surowców, kredytów i dotacji. Tym razem Mińsk postanowił zabrać głos.
Rzecznik białoruskiego MSZ Anatol Głaz jeszcze w piątek powiedział, że Babicz jest „dobrze zapowiadającym się księgowym". Stwierdził też, że ambasador Rosji nie zrozumiał dotąd różnicy „pomiędzy okręgiem federalnym a niepodległym państwem". MSZ w Moskwie zareagował natychmiast i wezwał władze w Mińsku do „okazania większego szacunku wobec ambasadora Rosji". Na tym jednak się nie skończyło.
Babicz z okazji 5. rocznicy aneksji Krymu zwołał w poniedziałek konferencję prasową, którą zignorowały nie tylko niezależne białoruskie media, ale również te rządowe. W swoim wystąpieniu ambasador Rosji skrytykował białoruski MSZ i zasugerował, że wszystko, co robi, jest uzgodnione z Kremlem. – Jeżeli państwo chce, by ambasador na jakiś czas został księgowym, trzeba nim zostać – mówił cytowany przez białoruską filię rosyjskiej agencji Sputnik, która zorganizowała konferencję i jako jedyna relacjonowała. – Dobry ambasador powinien być też dobrym politykiem, ekonomistą i analitykiem. Historia zna mnóstwo przykładów, gdy był też wojskowym – dorzucił.