Jak tłumaczył jeszcze na antenie, nie chciał rozmawiać o sprawach Gdańska w związku ze śmiercią prezydenta Adamowicza. Później doprecyzował na Twitterze: „Na rozmowę z red. Mazurkiem zgodziłem się tylko pod warunkiem nieporuszania tematów w jakichkolwiek sposób związanych z tragiczną śmiercią prezydenta Pawła Adamowicza. Uważam, że wymaga tego okres żałoby”.
Niektórzy komentatorzy, a także politycy Zjednoczonej Prawicy, bronią wicepremiera, że skoro z góry uprzedzał dziennikarza, że nie chce rozmawiać o Gdańsku, to Mazurek nie powinien poruszać tematu gdańskiego ECS. Minister Gliński zarzucił dziennikarzowi, że „redaktor dał słowo. A następnie je złamał na antenie”. Tylko czy takie przedstawienie sprawy aby na pewno dobrze świadczy o polityku?
Robert Mazurek broni się, że przecież nie pytał o śmierć Pawła Adamowicza, lecz dokładnie o to, czego miał dotyczyć wywiad – budżetu ministerstwa kultury. Ale nie to nawet jest w tej sprawie najważniejsze. Bo czy rzeczywiście wszystko jest w porządku, gdy polityk uprzedza dziennikarza, o czym nie będzie rozmawiał; gdy urzędujący minister umawia się z niezależnymi mediami, na jakich warunkach udzieli wywiadu i czego ma on dotyczyć? A kiedy pytania okazują się nie takie, jakie chciał usłyszeć, to czy polityk bez zażenowania atakujący dziennikarza, że „nie dotrzymał słowa”, wypada na pewno poważnie?
Piotr Gliński może się bronić na Twitterze, że „potrzebujemy więcej ciszy i refleksji, a nie młócki medialnej”. I może uważać, że rozmowa o wsparciu budżetowym Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsk, a dokładniej: dlaczego jako minister zamiast obiecanych 7 mln zł, przekazał ECS jedynie 4 mln zł – narusza żałobę po prezydencie miasta (zresztą mógł tak przecież odpowiedzieć na pytanie Roberta Mazurka...). Ale kiedy się przyznaje, że przed wizytą w mediach stawia dziennikarzom warunki, na jakich zgodzi się jako minister udzielić im wywiadu – to jednak nie powinniśmy przejść nad tym do porządku dziennego.