„Przepraszam Jarosława Kaczyńskiego, że w wypowiedziach publicznych w okresie kwiecień 2015–maj 2017 r. formułowałem wobec niego zarzuty, że – mając świadomość nieodpowiednich warunków pogodowych podczas lotu polskiej delegacji do Smoleńska – wydał polecenie lądowania samolotu, czym doprowadził do katastrofy, a swoimi późniejszymi działaniami zmierzał do przerzucenia odpowiedzialności za katastrofę na inne osoby" – nieprawomocnie nakazał Sąd Okręgowy w Gdańsku Lechowi Wałęsie.
Posądzenia i fakty
– Bez wolności słowa nie ma demokracji, ale ma ona granice – wskazała sędzia Weronika Klawonn w uzasadnieniu. –Lech Wałęsa swoimi słowami tę granicę, nawet w debacie politycznej, przekroczył. Wiemy, że nie poznał treści ostatniej rozmowy braci Kaczyńskich – wskazała sędzia.
Podczas rozprawy przed dwoma tygodniami Jarosław Kaczyński mówił, że oskarżenia Wałęsy, iż nie dbał o życie swojego brata, ale też o życie ponad 90 ofiar, są wyjątkowo ciężkie. – Nigdy też nie wydawałem poleceń bratu, a jedynym tematem ostatniej rozmowy był stan zdrowia matki – mówił Kaczyński.
– Wszystko, co uczyniłem, uczyniłem w dyskusji politycznej, takie mam zdanie o Jarosławie Kaczyńskim – mówił z kolei Lech Wałęsa. Odnosząc się do lotu z 10 kwietnia 2010 r., powiedział, że w jego ocenie załogi, kiedy były jakieś skomplikowane sytuacje, zawsze przychodziły do prezydenta i prosiły o decyzję. Na bazie znajomości tych ludzi i swej wiedzy z czasów prezydenckich jest przekonany, że podczas tego lotu też tak było.
Granice debaty
– Sąd stanął przed trudnym zadaniem – mówiła sędzia. Sprawa toczyła się między bardzo znanymi politykami i dotyczy gorących tematów wyznaczających wręcz oś podziału polskiej sceny politycznej tj. przyczyn katastrofy smoleńskiej, domniemanej współpracy Lecha Wałęsy ze służbami bezpieczeństwa PRL, a także wątpliwości co do stanu zdrowia psychicznego prezesa rządzącej partii.