– W ciągu ostatniego tygodnia było ponad 350 ostrzałów ponad 30 miejscowości w pobliżu linii frontu – poinformował ukraiński analityk wojskowy Dmytryj Tymczuk z grupy Informacyjnyj Sprotyw.
Rosjanie używają wszystkiego tego, czego zabraniają tzw. mińskie porozumienia pokojowe – czyli pełnego arsenału ciężkiej artylerii.
Według informacji z Donbasu liczba ostrzałów gwałtownie wzrosła od 17 maja. Zaczęło się od tego, że rosyjski pocisk padł na dziedziniec szkoły w Swietłodarsku, gdzie było 375 dzieci. Cudem nikomu nic się na stało, za to wyleciały szyby w 62 oknach. A potem ryknęły działa na całym froncie. W pobliżu stacji filtrów Doniecka pod ogień trafiła misja OBWE nadzorująca rozejm.
– W niektórych wypadkach odnotowano próby szturmów na ukraińskie pozycje – dodał Tymczuk. W rezultacie jednak to Rosjanie musieli się cofnąć z wioski Piwdenne (dawne Leninskoje) na zachód od Horliwki i mimo kilkakrotnych ataków nie odbili jej. W ten sposób sami doprowadzili do tego, że bardzo ważny punkt, jakim jest Horliwka, został otoczony z trzech stron przez Ukraińców, a w zasięgu ich armat znalazły się drogi dojazdowe do niej. W mieście wybuchła panika wśród części mieszkańców o sympatiach prorosyjskich, rozpoczęła się ucieczka. Rosjanie zaś na oślep zaczęli ostrzeliwać okoliczne miejscowości, powodując ofiary wśród ukraińskiej ludności cywilnej.
– Horliwka to klucz do całego frontu, jeśli ją zajmiemy, to oddzielimy oddziały z Doniecka od oddziałów z Ługańska – powiedział jeden z ukraińskich oficerów. Ale zarówno w Kijowie, jak i na froncie zaprzeczają, by armia przygotowywała się do ataku. – Ten, kto pierwszy przejdzie linię demarkacyjną zostanie oskarżony o zerwanie porozumień mińskich. A to właśnie chce osiągnąć Rosja, bez przerwy prowokując Ukrainę – uważa ukraiński analityk wojskowy Oleg Żdanow.