– Oczywiście nikt nie zamierza dążyć do wojny i w ogóle nikt nie przyjmuje możliwości takiej wojny – zapewnił rzecznik rosyjskiego prezydenta.
Według Pieskowa amerykańskie działania – których jednak nie wymienił – są „nieadekwatne" z powodu „nieobiektywnej oceny sytuacji przez Waszyngton".
Tymczasem USA zgodnie z międzynarodową konwencją o cieśninach czarnomorskich z 1936 roku poinformowały władze tureckie, że dwa amerykańskie okręty wojenne przekroczą te cieśniny w drodze do Morza Czarnego. Waszyngton nie poinformował jednak o tym oficjalnie, a według nieoficjalnych danych tureckiego MSZ okręty dopłyną tam dopiero 4 maja. Ale USA ujawniły za to, że cały czas prowadzą „zwiad powietrzny" i na jego podstawie nie oceniają koncentracji rosyjskiej armii wzdłuż ukraińskich granic jako „przygotowań do działań agresywnych". – Ale jeśli coś się zmieni, to będziemy gotowi do działania – powiedział telewizji CNN anonimowy urzędnik Pentagonu. Amerykański wywiad nie przechwycił do tej pory żadnych rosyjskich „rozkazów do działania" (czyli ataku), dodał.
Mimo to rzecznika Białego Domu Jen Psaki zapewniła, że „będą konsekwencje (dla Rosji z powodu przemieszczania armii i gróźb wobec Ukrainy – red.)". – Niektóre działania zostały już podjęte (...), konsekwencje będą, niektóre niewidoczne, inne widoczne. Sądzę, że wkrótce wszystkiego się dowiecie – powiedziała dziennikarzom.
Kolejny cios otrzymał Kreml z Ankary. W trakcie wizyty ukraińskiego przywódcy Wołodymyra Zełenskiego prezydent Erdogan kolejny raz potwierdził, że nie uznaje rosyjskiej aneksji Krymu. Tym razem też dodał, że konflikt w Donbasie powinien zostać rozwiązany „z zachowaniem integralności terytorialnej Ukrainy". Nie pomogła nawet szybka kontrakcja Rosji: dzień przed przyjazdem Zełenskiego do Erdogana dzwonił Putin, by „wyrazić zaniepokojenie wznowieniem przez Ukrainę niebezpiecznych prowokacji na linii zetknięcia (czyli linii frontu – red.)".