Dlaczego PiS boi się powiązania funduszy z praworządnością? Korzyść dla bieżącej polityki wewnętrznej czy personalny konflikt Mateusza Morawieckiego ze Zbigniewem Ziobro to nadmierne spłycanie sprawy.
Polska jest dziś szóstym płatnikiem brutto w całej Unii Europejskiej. Odprowadza do unijnego budżetu blisko 20 mld zł rocznie. Co więcej, wart 750 mld euro fundusz odbudowy, którym Unia chce ratować zniszczone koronawirusem gospodarki, będzie spłacany przez całe dekady również przez polskich podatników. Dostaną przecież pieniądze z niskooprocentowanych kredytów, które zaciągnie Bruksela, ale w imieniu państw członkowskich. Posunięcie bez precedensu.
Czytaj także: Waldemar Gontarski: „Praworządność" kontra praworządność
W takiej sytuacji każdy odpowiedzialny kraj chce mieć gwarancje, że potężne sumy będą wydawane racjonalnie, zgodnie z przeznaczeniem, a poszczególne państwa skrupulatnie skontrolują ten proces. Opór zatem przeciwko mechanizmowi, który zamrozi środki temu, kto je marnotrawi, wydaje się irracjonalny. Bo to oznaczałoby ochronę korupcji i przestępców wyłudzających fundusze. Teza, że taki jest właśnie cel PiS, że chce stworzyć mętną wodę wokół funduszy, jest z gruntu fałszywa.
„FT" się myli
Państwo polskie nigdy od momentu akcesji nie dopuściło do korupcyjnych afer z funduszami, tak jak dzieje się we Włoszech, Grecji, na Węgrzech czy w Bułgarii. Mechanizm powiązania funduszy z praworządnością, gdy zagrożone są interesy finansowe UE, dobrze więc będzie służył polskim podatnikom, bo zmusza władze do większej dbałości o wydatkowanie środków i ściganie korupcji – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach.