„Mamy nadzieję, że większość użytkowników internetu będzie odgrywało aktywną rolę w nadzorowaniu społeczeństwa i z entuzjazmem będzie donosiło o szkodliwej informacji” – ogłosił Państwowy Urząd Informacji Internetowej (znany też pod nazwą Chińskiej Administracji Cyberbezpieczeństwa).
Cenzorzy wezwali prawie miliard internautów do czujności miesiąc przed obchodami stulecia założenia rządzącej partii komunistycznej. Dla donosicieli uruchomiono specjalną „gorącą linię", gdzie mogą informować o komentarzach „zniekształcających historię partii", krytykującą jej przywódców, „obrażających bohaterów narodowych" czy zaprzeczających „wyższości przodującej kultury socjalistycznej".
Chińskie zalecenia cenzurujące wypowiedzi o historii powtarzają zakazy wprowadzone już w Rosji, choć tam nie dotyczą one tylko internetu, lecz wszelkich wystąpień publicznych.
Mimo zbliżającej się rocznicy nie jest jasne, dlaczego Pekin wezwał internautów do „walki z wrogami". Największa sieć na świecie do tej pory nie słynęła ze swych zasobów, lecz ostrej cenzury. Według amerykańskiej Jamestown Foundation w zeszłym roku władze wydały na pilnowanie internetu ok. 6,6 mld dol. Tylko w pierwszym półroczu 2020 r. na polecenie urzędników nadzorujących polityczną poprawność użytkowników sieci usunięto prawie 130 tys. kont w sieciach społecznościowych i zablokowano ponad 12 tys. stron internetowych. W największej chińskiej sieci społecznościowej WeChat w sierpniu ubiegłego roku zablokowano możliwość używania ponad 2 tys. słów kluczowych dotyczących wyłącznie epidemii Covid-19 w Państwie Środka.
Według jedynych dostępnych danych oficjalnych w 2013 r. internet cenzurowało (jeszcze przed utworzeniem Państwowego Urzędu) ok. 2 mln ludzi. Ale jedyną osobą, jaką złapano w tym roku za „obraźliwe komentarze" na temat historii (zdobycia przez Japończyków Nankinu w 1937), był 19-latek z prowincji Jiangsu.