Depresja po polsku

Codziennie odbiera sobie życie 16 osób, a 274 podejmuje próbę samobójczą. Główną przyczyną jest depresja.

Publikacja: 04.11.2014 01:00

fot. Ryan_M651

fot. Ryan_M651

Foto: Flickr

6097 samobójstw odnotowała w ubiegłym roku Komenda Główna Policji. To blisko 2 tys. więcej niż w 2012 roku, kiedy było ich 4177. Mężczyźni wybierają ostateczne rozwiązanie pięć razy częściej niż kobiety. W ubiegłym roku samobójców było 5193, samobójczyń zaś 903. To plasuje nas w pierwszej siódemce czarnej listy krajów o największym wzroście liczby samobójstw. Według najnowszego raportu OECD prezentującego dane za 2012 r. szybciej rośnie ona m.in. w Korei Południowej, Chinach, Meksyku, Rosji i Japonii.

Udręka

Osób, które targnęły się na własne życie, jest 16 razy więcej niż tych, którym próba samobójcza się powiodła. – Według szacunków naukowych jest ich około 100 tysięcy. Część trafia na oddziały psychiatryczne, o innych nic nie wiemy – mówi prof. Bartosz Łoza, prezes elekt Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. – Większość to chorzy na depresję, choć samobójstwo można popełniać w gniewie, lęku czy w przebiegu schizofrenii.

W kierowanej przez profesora klinice psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w Tworkach niedoszli samobójcy zajmują połowę łóżek. – Ale to wynika głównie ze słabości systemu, który stawia na psychiatrię interwencyjną, nie próbując zahamować depresji na etapie, gdy jest umiarkowana. To tak jakby cukrzycę leczyć dopiero na etapie groźnej dla życia śpiączki – wyjaśnia prof. Łoza.

Niedoszli samobójcy spędzają w szpitalu przeciętnie 61 dni, podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej to 38 dni. Trafiają między schizofreników, osoby z otępieniem, walczące z uzależnieniem lub chorobą dwubiegunową. W 2013 r. hospitalizacja 816 tys. pacjentów z depresją kosztowała Narodowy Fundusz Zdrowia 114 mln zł. Pobytów w szpitalu było tylko o niewiele ponad 200 tys. mniej niż porad ambulatoryjnych. Tych w 2013 r. udzielono ponad pół miliona, podczas gdy liczbę chorych na depresję w Polsce ocenia się na 1,5 miliona. Tylko, ponieważ na wizytę u psychiatry czeka się w Polsce nawet trzy miesiące. Bardziej świadomi i ci, których na to stać, leczą się prywatnie, wydając ponad 100 zł na wizytę u specjalisty i od 100 do kilkuset złotych na godzinę psychoterapii.

Próba samobójcza – najczęściej w wyniku zażycia leków nasennych czy skoku z wysokości – to zazwyczaj krzyk rozpaczy osoby doprowadzonej do ostateczności. Podejmują ją ludzie udręczeni, którzy przez wiele miesięcy cierpią w milczeniu.

– Depresja to nie zwykły smutek, do którego prawo ma każdy z nas. Ona wymyka się spod kontroli, wpływa nie tylko na odczuwanie smutku, ale niezdolność odczuwania radości – tłumaczy prof. Łoza. I dodaje, że dzisiejsza depresja jest inna niż ledwie pół wieku temu. – Wiąże się z nadużyciem stylu życia. Wiemy, że żyjemy zbyt intensywnie, nie wypoczywamy, że gonimy sytuacje nierealistyczne, ale nie przerywamy tej gonitwy. Takie działanie musi mieć swoje konsekwencje – dodaje.

Na depresję zapadają więc nie tylko przygięci problemami i ciężko doświadczeni przez życie, ale ludzie sukcesu i ci, którzy do niego dążą.

Z depresją wiążą się zaburzenia snu. Mogą być jej przyczyną, kiedy śpimy mniej niż 4,5 godz. na dobę (ryzyko depresji wzrasta siedmiokrotnie, a zawału trzy razy), lub konsekwencją. – Chory na depresję może spać dłużej niż wcześniej, ale to sen nieefektywny, z którego budzi się zmęczony – wyjaśnia prof. Łoza.

Tracimy wszyscy

Zmęczony chory idzie do pracy i coraz częściej bierze zwolnienie. Zgodnie z najnowszym raportem Uczelni Łazarskiego „Depresja – analiza kosztów ekonomicznych i społecznych" Zakład Ubezpieczeń Społecznych wydał w 2012 r. na zwolnienia i renty związane z depresją 762 miliony złotych. W 2013 r. zarejestrowano łącznie 3,7 mln dni absencji chorobowej z powodu epizodu depresyjnego i 1,6 mln dni z powodu zaburzeń depresyjnych nawracających.

Chorzy z depresją epizodyczną spędzali na zwolnieniu przeciętnie 60 dni, a ci z nawracającą – 51 dni.

– Rocznie z powodu depresji tracimy prawie 25 tys. lat produktywności, co przekłada się na od miliarda do 2,6 miliardów zł kosztów pośrednich, a wydajność pracy u chorych jest przeciętnie o 5,6 godzin tygodniowo niższa niż u ich zdrowych kolegów – tłumaczy dr Jerzy Gryglewicz, współautor raportu. I dodaje, że koszty depresji w Polsce kilkukrotnie przekraczają nakłady, jakie na jej leczenie przeznacza NFZ, bo choroba dotyczy głównie osób w wieku produkcyjnym. Zdecydowana większość Polaków, którym lekarze wystawili zaświadczenie z tytułu epizodu depresyjnego, to osoby w wieku największej aktywności zawodowej. Mężczyźni z tej grupy wiekowej stanowili 78 proc., a kobiety – 84 proc.

– Tak wysokie koszty powinny skłonić rządzących do poszukiwania rozwiązań systemowych. Depresja powinna być traktowana jako jednostka priorytetowa w obszarze chorób psychiatrycznych. I to nie tylko ze względu na wydatki z budżetu państwa, ale też wysokie koszty społeczne i wysokie zagrożenie śmiertelnością. Tymczasem przy zastosowaniu optymalnego modelu terapii możliwe jest pełne wyleczenie – mówi dr Gryglewicz.

A prof. Janusz Heitzmann z Instytutu Psychiatrii i Neurologii podkreśla, że depresja to choroba całej rodziny, bo wpływa na otoczenie chorego. – Jej negatywne skutki odczuwa więc nawet kilka milionów osób w Polsce – podkreśla. I zaznacza, że bez dodatkowych środków z budżetu nie da się pokonać choroby.

Dr Marek Balicki, szef Wolskiego Centrum Zdrowia Psychicznego

Polska jest wyjątkiem na tle Europy, jeśli chodzi o liczbę samobójstw. Tylko u nas i na Malcie ona rośnie, a wszędzie poza tym spada. Sytuacja jest dramatyczna, szczególnie w przypadku mężczyzn. Woła o edukację psychiatryczną, akcje społeczne, które pokazałyby tym ludziom, że mają wyjście. Takie rozwiązania zostały zapisane w merytorycznym, dobrze opracowanym Narodowym Programie Zdrowia Psychicznego, zatwierdzonym przez ówczesną minister zdrowia, a dzisiejszą premier Ewę Kopacz. Niestety, dla obecnego ministra zdrowia psychiatria nie jest priorytetem.

Narodowy Program Zdrowia Psychicznego przewiduje wprowadzenie centrów zdrowia psychicznego, w ramach których działają oddział stacjonarny, ambulatoryjny, poradnia zdrowia psychicznego i leczenie środowiskowe. Niestety, minister zdrowia nie wprowadził takiej usługi w ostatnim rozporządzeniu koszykowym z zeszłego roku i nieliczne centra w Polsce działają wbrew rozporządzeniom rejestrowym. A powinny działać w każdym powiecie, podobnie jak oddziały psychiatryczne przy szpitalach ogólnych, bo – jak wiadomo – część pacjentów nie chce leżeć w szpitalu psychiatrycznym, ale gotowa jest poddać się leczeniu w szpitalu ogólnym.

—not. kek

6097 samobójstw odnotowała w ubiegłym roku Komenda Główna Policji. To blisko 2 tys. więcej niż w 2012 roku, kiedy było ich 4177. Mężczyźni wybierają ostateczne rozwiązanie pięć razy częściej niż kobiety. W ubiegłym roku samobójców było 5193, samobójczyń zaś 903. To plasuje nas w pierwszej siódemce czarnej listy krajów o największym wzroście liczby samobójstw. Według najnowszego raportu OECD prezentującego dane za 2012 r. szybciej rośnie ona m.in. w Korei Południowej, Chinach, Meksyku, Rosji i Japonii.

Pozostało 91% artykułu
Zdrowie
Raka będzie można wykryć na siedem lat przed diagnozą?
Zdrowie
Bieg po Nowe Życie
Zdrowie
Choroby zakaźne wracają do Polski. Jakie znaczenie mają dziś szczepienia?
Zdrowie
Peru: Liczba ofiar tropikalnej choroby potroiła się. "Jesteśmy w krytycznej sytuacji"
Zdrowie
W Szwecji dziecko nie kupi kosmetyków przeciwzmarszczkowych