Krzysztof A. Kowalczyk: UE to gigantyczne pudło. Pudło rezonansowe dla Polaków

Unia to nie tylko karmicielka dzieląca fundusze pomocowe. Unia to dobrze wykorzystana szansa wynikająca z dostępu do rynku ponad 10 razy większego od naszego. A w wymiarze politycznym to pudło rezonansowe wzmacniające polski wpływ na Europę. O ile mamy muzyków potrafiących na tym instrumencie zagrać.

Publikacja: 01.05.2024 12:57

Krzysztof A. Kowalczyk: UE to gigantyczne pudło. Pudło rezonansowe dla Polaków

Foto: Adobe Stock

Dla ekonomistów korzyści z dwóch dekad obecności Polski w Unii są oczywiste. Mówiliśmy o nich w trakcie debaty „20 lat Polski w Unii Europejskiej – i co dalej?”. Prof. Witold M. Orłowski szacuje, że gdyby nie wejście do UE, średnie tempo rozwoju naszego kraju byłoby w tym okresie dwa razy mniejsze i bylibyśmy w przybliżeniu na podobnym poziomie jak Bułgaria, najbiedniejszy dziś członek Unii. Żeby zobaczyć jak mogłaby wyglądać Polska bez ostatnich 20 lat, naprawdę warto latem zajrzeć do Bułgarii. I koniecznie ruszyć ze względnie zasobnego wybrzeża Morza Czarnego, by zanurzyć się w ciągle dość przaśnym interiorze. To pomaga docenić długą drogę, jaką przeszliśmy tu, nad Wisłą.

Ćwierć biliona euro „wyciśnięte z brukselki”

Zwykły konsument może mieć kłopot z oceną stopniowych zmian PKB. Ale widocznym znakiem korzyści z obecności w Unii są sfinansowane z dotacji UE budynki użyteczności publicznej, tramwaje, autobusy, szybkie drogi w całym kraju, linia metra w Warszawie (łatwo je rozpoznać, bo są w charakterystyczny sposób oznakowane). Ba, nawet rolnicy na antyunijne protesty przyjeżdżają teraz ciągnikami za kilkaset tysięcy złotych, kupionymi za unijne dotacje.

Czytaj więcej

20 lat Polski w Unii Europejskiej – i co dalej? Debata TEP i „Rzeczpospolitej”

Unia jawi się Polakom przede wszystkim jako wielki dawca pieniędzy, swoisty bankomat bez PIN-u. Nasze podejście do niej zdominowało hasło o „wyciskaniu brukselki”, ukute niegdyś przez premiera Waldemara Pawlaka. I rzeczywiście z tej „brukselki” wycisnęliśmy przez 20 lat krocie. Do Polski napłynęło z UE około ćwierć biliona euro. Odliczając nasze składki do UE itp. jesteśmy na gigantycznym plusie: ponad 160 mld euro netto.

Niepokojące efekty zohydzania Unii

To czysto interesowne podejście biorcy wydaje się niepokojące, bo mimo owych gigantycznych transferów obecność Polski w Unii uważa za korzystną tylko 53 proc. dorosłych Polaków, jedna czwarta jest przekonana, że nie jest ani pozytywna ani negatywna, a aż co szósty pytany widzi głównie wady. W tych wynikach badania IBRiS, przeprowadzonego dla „Rzeczpospolitej”, widać efekt ostatnich ośmiu lat zohydzania Polakom przez PiS obecności w Unii.

A przecież w dłuższej perspektywie czasowej, gdy do UE wejdzie zniszczona przez Rosję Ukraina, a być może także stojące w kolejne do Europy państwa Zachodnich Bałkanów, trzeba będzie posunąć się na ławce, by miliardy euro popłynęły do krajów bardziej potrzebującym. Na tym polega europejska solidarność, której wymiernych efektów doświadczamy od 20 lat.

Nie jestem przekonany, czy jako społeczeństwo jesteśmy na to przygotowani. Zwłaszcza do tego, że w pewnym momencie nasz kraj stanie się płatnikiem netto. Zohydzacze Unii będą mieli wtedy używanie, podobnie jak przed brexitowym referendum w Zjednoczonym Królestwie w 2016 r. Bilans brexitu dla Wyspiarzy jest jednoznacznie negatywny, ale czy my umiemy uczyć się na cudzych błędach, skoro nauka na własnych niezbyt nam wychodzi?

Korzyści z dostępu do unijnego rynku…

Dlatego tak ważne jest uświadamianie wszystkim, że korzyści z bycia w Unii nie ograniczają się do „wyciskania brukselki”, że prawdziwa korzyść to obecność na rynku 450 mln konsumentów, ponad 10 razy większym od krajowego. Polskie rolnictwo, tak obawiające się 20 lat temu konkurencji unijnego, rozwinęło skrzydła właśnie dzięki dostępowi do jednolitego rynku. Napoje polskich producentów stoją na sklepowych półkach od Tallina po Warnę. Nasi transportowcy zdominowali zaś międzynarodowe przewozy towarowe w Europie. Wbrew hasłom o deindustrializacji jesteśmy w gronie europejskich liderów w produkcji AGD. Większość miejsc pracy w Polsce jest w większym lub mniejszym stopniu zależna od dostępu do rynku UE. Ale czy Polacy mają tego świadomość?

…i wpływu na politykę europejską

Zwykło się też u nas przedstawiać Unię jako twór zewnętrzny, wręcz obcy, jakbyśmy nie mieli wpływu na jej ewolucję. Stało się to samospełniającą się przepowiednią z powodu fiaska polityki europejskiej PiS w ostatnich ośmiu latach. Zmiana po 15 października uświadamia, że Polska może być znowu w grze i może odzyskać wpływ na kierunek spraw w Europie.

To wielka szansa, której wykorzystanie zależy m.in. od tego jakiego formatu postaci wybierzemy w czerwcu do nowego Parlamentu Europejskiego, a także, kogo rząd wskaże jako polskiego kandydata do Komisji Europejskiej. Unia może być wspaniałym pudłem rezonansowym dla polskich interesów, pod warunkiem jednak, że znajdziemy muzyków potrafiącym grać na tym instrumencie, który wymaga tworzenia koalicji wewnątrz bloku 27 społeczeństw.

Eurohejterzy i eurosceptycy ostrzegają przed budową megapaństwa. Jeśli jednak przyjrzymy się nieporadności, z jaką sobie (nie)radzimy z takimi problemami jak nielegalna imigracja, nasuwa się oczywista chęć do wzmocnienia centrum decyzyjnego Unii. Zresztą w czasie pandemii ono już zostało wzmocnione. Choć ochrona zdrowia, podobnie jak polityka migracyjna, jest domeną zastrzeżoną dla państw członkowskich, w Unii udało się uzgodnić wspólne zakupy szczepionek antycovidowych, by kraje bogate nie wypchnęły z kolejki biedniejszych. Tysiące Polaków zawdzięczają temu życie, choć sobie tego nie uświadamiają.

Unia, która trwa od średniowiecza

Także losy Europejskiego Zielonego Ładu, skomplikowanej recepty na ograniczenia negatywnych zmian klimatycznych, pokazują, jak łatwo zwalić winę na Brukselę za coś, co uzgodniły wszystkie rządy. Ostrzegają też, by zacieśniania integracji w Unii zbytnio nie przyspieszać, bo cała konstrukcja może się po brexitowemu zawalić. Są obszary, które aż wołają o jednolity rynek – to choćby unia rynków kapitałowych. Ale do budowy wspólnego centrum decyzyjnego społeczeństwa muszą dojrzeć.

O tym, że to możliwe, świadczy choćby historia Szwajcarii, kraju, który choć do UE nie wszedł, jest trwająca od średniowiecza Unią Europejską w miniaturze. Zwaśnieni górale z kilku dolin potrafili się porozumieć – przeciwko wspólnemu wrogowi, czyli Habsburgom. A nawet w XIX wieku stworzyli własne euro, znane jako frank szwajcarski – wcześnie poszczególne miasta, a nawet parafie, biły własny pieniądz. I ta mała unia, gdzie mówi się wieloma językami i dialektami, wciąż trwa, więc jest nadzieja dla dużej. I naszej w niej obecności.

Dla ekonomistów korzyści z dwóch dekad obecności Polski w Unii są oczywiste. Mówiliśmy o nich w trakcie debaty „20 lat Polski w Unii Europejskiej – i co dalej?”. Prof. Witold M. Orłowski szacuje, że gdyby nie wejście do UE, średnie tempo rozwoju naszego kraju byłoby w tym okresie dwa razy mniejsze i bylibyśmy w przybliżeniu na podobnym poziomie jak Bułgaria, najbiedniejszy dziś członek Unii. Żeby zobaczyć jak mogłaby wyglądać Polska bez ostatnich 20 lat, naprawdę warto latem zajrzeć do Bułgarii. I koniecznie ruszyć ze względnie zasobnego wybrzeża Morza Czarnego, by zanurzyć się w ciągle dość przaśnym interiorze. To pomaga docenić długą drogę, jaką przeszliśmy tu, nad Wisłą.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację