Raczej nie. To standardowe działanie, które nie wymaga wiele zachodu i pracy. Na pewno koszty takiej czynności nie przekraczają 40 euro. No, chyba że firma windykacyjna wysyła pismo na papierze czerpanym z wyszukanymi znakami wodnymi i zawozi je do zobowiązanego karetą z woźnicą w specjalnej liberii z bogatym szamerunkiem. Praktyka stosowania ustawy o terminach zapłaty w transakcjach handlowych trochę się degeneruje. Przepisy ustawy ustaliły maksymalne terminy regulowania zobowiązań. Wprowadziły też do polskiego porządku prawnego zryczałtowaną kwotę 40 euro z tytułu kosztów dochodzenia należności przez wierzyciela. Jednocześnie ustawodawca przyznał wierzycielowi możliwość dochodzenia zwrotu kosztów przewyższających 40 euro, gdy takie zostały rzeczywiście poniesione. Rekompensata była nowym instrumentem prawnym. I tu powstał problem. Windykatorzy chcieli zarobić trochę więcej. Dlatego zaczęli ustalać z wierzycielami koszty dochodzenia należności... z sufitu. Dużo większe niż poniesione w rzeczywistości. Po raz koleny cwaniactwo odniosło sukces. Póżniej i tak już przerażony dłużnik musi je spłacać. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Co robić, by dłużnik płacił tylko 40 euro z tytułu kosztów odzyskiwania należności? Odpowiedź jest w artykule Aleksandra Gismana „Warto uważać na koszty firm windykacyjnych".

Zapraszam także do lektury innych tekstów w najnowszym numerze „Prawa w Biznesie".